Indie 2010/2011 etap 2 – Mysore

Mysore city centre
Autor: 
Tomasz i Soňa Ciechomscy + Ola Adamczyk

Po niezapomnianym pobycie w pięknym Rishikeshu pojechaliśmy pociągiem do Delhi, zapakowaliśmy Stefkę (mamę Soni) do samolotu do Bratysławy, a sami polecieliśmy na południe do Bangalore skąd taksówką, po niemiłosiernie długiej podróży, dojechaliśmy do Mysore (można też tanio lecieć do Mysore w 30 minut, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy). Tak oto ze stolicy Yogi trafiliśmy do stolicy Ashtanga Vinyasa Yogi.

 
W odróżnieniu od Rishikeshu, Mysore jest typowym, dość sporym i całkiem hałaśliwym miastem o wysokim stężeniu spalin – ale jest Joga, są masaże, ayurveda, tani dentyści, fantastyczne jedzenie, krowy, mili ludzie i inne typowe dla Indii rzeczy o których już było pisane setki razy, więc dla podtrzymania suspensu ograniczymy się do naszych wrażeń i opowieści o Jodze. Proszę wziąć poprawkę że indywidualne doświadczenia mogą sie drastycznie różnić.
 
 
 
SHARATH, KRISHNAMACHARYA, IYENGAR, CHIDANANDA
 
Zamieszkaliśmy w dość luksusowej dzielnicy willowej – Gokulam – niecałe 100 metrów od słynnej Shali Sri Patthabi Joisa, gdyż tam właśnie mieliśmy zamiar praktykować. Zarezerwowaliśmy piękny apartament, wi-fi, TV, pralka, ochrona, HBO, 2 sypialnie…Lux. Zapisani byliśmy na cały grudzień do KPJAYI, przyjechaliśmy 2 tygodnie wcześniej. Jednak jak to zwykle bywa, nasza karma miała inne plany i bardzo szybko zweryfikowała te nasze. Dość powiedzieć że jesteśmy tu już miesiąc ale praktykujemy i mieszkamy zupełnie gdzie indziej – w „robotniczej” dzielnicy Lakshmipuram w skromnym mieszkanku, którego największą zaletą jest bliskość naszej Shali - Mandala Yoga Shala, gdzie wykłada jeden z niewielu żyjących uczniów Sri Krishnamacharyi - 85-letni BNS Iyengar, a asan uczy jego uczeń – Chidananda
 
 
Przed rozpoczęciem kursu w KPJAYI mieliśmy ponad 2 tygodnie ‘wolnego’, więc wypróbowaliśmy kilka miejsc i kilku innych nauczycieli – najlepiej było nam u Mr Chidanandy – jego skromność, spokojna energia, przyjemna atmosfera w Shali i zbieżność nazwisk ze Swamijim z Rishikeshu (!) sprawiły że postanowiliśmy zostać z nim dłużej. Również wrażenie wywarło na nas spotkanie z BNS Iyengarem –nauczycielem wg starej szkoły indyjskiej – Jogin który sypie cytatami z sutr, Bhagavad Gity, Prapidiki i innych Sanskryckich tekstów wkładając w każde zajęcie całe serce (czasem aż tyle że na zajęciach Pranayamy dopada Go sen lub bezwiednie wchodzi w Samadhi ;)). Ciągle jest w nim skromność i pokora, mieszka w małym domku, dużą część pieniędzy oddaje i generalnie żyje wg. zasad których uczy. Asan z nim nie próbowaliśmy. Filozofia Jogi, Pranayama i Mudry – trwają. Nawiązaliśmy bardzo fajną, ciepłą relację i cieszymy się że możemy codziennie przez tak długi czas korzystać z jego wiedzy.
 
 
 
Sharath: „COME ANOTHER TIME”
 
Niemniej do tej pory wydaje nam się to dziwne że nie praktykujemy w KPJYI. Przyjechaliśmy specjalnie po to do Mysore – wydawało się że nie ma innego powodu by odwiedzać to miejsce – jest pewnie wiele ciekawszych i przyjemniejszych miejsc w Indiach. Mimo to tak się złożyło. Powodów dla których zrezygnowaliśmy z praktyki w Shali na 10 dni przed jej rozpoczęciem było wiele. Oprócz intuicji, przeczucia i jakiejś siły która kazała nam codziennie jeździć do Lakshmipuram na zajęcia Iyengara i Chidanandy (zaczęliśmy je jeszcze w listopadzie) , jednym z głównych była jedna z zasad w KPJYI o której nie wiedzieliśmy wcześniej– przy rejestracji należy podpisać zobowiązanie, że w czasie praktyki u Sharatha nie będzie się praktykowało żadnej formy Jogi u żadnego innego nauczyciela. Teoretycznie można było to czasowo pogodzić z Iyengarem ale wiadomo – Satya – Prawdomówność – więc trzeba było wybrać. To że u Sharatha nie można używać pomocy (po operacji kolana ciągle w niektórych pozycjach potrzebuję podłożyć pod nie klocek) i to że kazał nam przyjść innym razem, gdy spóźniliśmy się 2 minuty na rejestrację (wg. Shala Time – 15 minut do przodu), pomogło nam podjąć decyzję. „Come another time” , powiedział. I tak też się stało. Oczywiście nie mamy absolutnie do Niego żadnego żalu i mamy nadzieję że On do nas również nie. Po prostu odebraliśmy to jako kolejny znak. Za rok pewnie powtórzymy podejście do Shali i zobaczymy co przygotowała dla nas nasza Karma.
 
 
„THE SHALA”
 
Do Mysore przyjeżdża tysiące adeptów Jogi i w debatach przy kawie w lokalnych kafejkach temat Shali przewija się bardzo często, a opinii o Shali Sharatha Joisa są tysiące – jednym się podoba, innym nie, jedni czują niesamowitą energię, drudzy narzekają na brak indywidualnego podejścia , jedni przyjeżdżali do S.P Patthabi Joisa od lat ale po jego śmierci ćwiczą już gdzie indziej, inni cały czas chodzą tam - do źródła ashtanga vinyasa yogi, jedni mówią że za drogo i joga powinna być dostępna nie tylko dla bogatych, inni że wkład pracy potrzebny do zarobienia tych pieniędzy przekłada się na szacunek dla praktyki …… ile ludzi tyle opinii. Najlepiej samemu spróbować i wyrobić sobie własne zdanie. My osobiście nie ćwiczyliśmy tam, więc póki co nie mamy zdania. Planujemy spróbować za rok, ale wiadomo – plany planami a karma karmą…
 
 
 
EPILOG
 
Praktyka w Mysore jest bardzo dobra, a energia pozytywna. Spotykamy wielu ciekawych ludzi z całego świata, próbowaliśmy astrologii, wróżenia z ręki, akupunktury, czyszczenia czakr i aury ( prana healing )…raz nawet SPA! Ludzie są przemili a jedzenie cudowne. Niewątpliwie Mysore jest ciekawym miejscem na praktykę Asan, ale odczuwamy też brak spirytualnego aspektu praktyki. Chyba energia Rishikeshu i Ashramu zmieniła trochę nasze spojrzenie na Jogę. Niemniej ciągle jesteśmy głodni wiedzy i praktyki asan, więc zostajemy tu do połowy stycznia kiedy to zakończymy wszystkie kursy. Tymczasem Wszystkim Wam Kochani życzymy Spokojnych Świąt Bożego Narodzenia i wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.
 
 
Om shanti, shanti, shanti
 
Tomasz i Soňa Ciechomscy + Ola Adamczyk
Paweł Witkowski INTools