Ashtanga pomogła mi w chorobie

Autor: 
Silvia
Tłumaczenie: 
Łukasz Przywóski

Silvia jest włoską aktywistką i nosicielką HIV. Od 2000 r jest członkiem Positively Woman, działającej w Anglii fundacji zapewniającej wsparcie  kobietom zarażonym HIV ze strony nosicelek tego wirusa. Jest również członkiem organizacji ICV (Międzynarodowa Wspólnota Kobiet z wirusem HIV - www.icv.com). Pracuje nad tym, by nosicielki HIV przestały być dyskryminowane. Codzienna praktyka Ashtangi korzystnie wpływa zarówno na jej zdrowie i pracę.

Jak zapewne wiecie Ashtanga jest dynamiczną formą jogi, jej praktyka wymaga dużej wytrzymałości, siły i wiąże się z silnym poceniem. Dlaczego więc kobieta w średnim wieku, żyjąca z dwoma śmiertelnymi wirusami (wirus zapalenia wątroby typu C  i HIV) i przyjmująca ciężki koktajl leków antywirusowych  praktykuje ashtangę? Co przyciąga mnie do tak wymagającej i intensywnej praktyki i pozwala czerpać z niej korzyści?

Pozwólcie, że wam powiem. Kiedy wykryto u mnie wirus HIV, poczułam, że moje życie jest skończone. Byłam przekonana, że czeka mnie jedynie rozkład i śmierć. Nigdy nie czułam sie równie samotna i skłócona ze sobą oraz światem. Kiedy zaczęlam postrzegać śmierć jako coś rzeczywistego a nie mało prawdopodobną odczułam potrzebę zrobienia czegoś ważnego. Nagle teraźniejszość stała się wszystkim, co miałam. Przyszłość była zbyt niepewna. Diagnoza była dla mnie wielkim szokiem, musiałam znaleźć nową drogę.Wirus HIV stał się moim pierwszym nauczycielem jogi.

Zanim wykryto u mnie wirus HIV moje życie było niepoukładane. Po ukończeniu studiów pracowałam jako niezależny scenarzysta filmów fabularnych i dokumentalnych, ale kiedy wykryto u mnie wirusa nie miałam zleceń. Od czasów liceum cierpiałam na depresję i miałam niską samoocenę, brałam narkotyki, zachowywałam się w nieprzewidywalny sposób, angażowałam się w bolesne i niemożliwe związki.
Kiedy otrząsnęłam się z poczucia beznadziei zdecydowałam się skupić na uzdowieniu siebie i moich relacji z innymi. Postanowiłam zacząć od wpływania na otaczający mnie świat. Opracowałam plan działania na najbliższe tygodnie. Postanowiłam znaleźć  pracę, która oddziaływałaby na społeczeństwo i dała mi poczucie prowadznia wartościowego życia opartego na niesieniu pomocy innym.

Dzięki licznym wyjazdom do Afryki i do Indii wiedziałam, że nawet będąc nosicielem wirusa HIV jestem na uprzywilejowanej pozycji dzięki dostępowi do opieki lekarskiej wysokiej jakości. Po krótkim namyśle zdecydowałam, że chcę pracować dla organizacji pozarządowej, która wspiera ludzi żyjących z wirusem HIV w Afryce. Zdecydowałam się na studia podyplomowe, które zapewnią mi kwalifikacje potrzebne do wykonywania podobnej pracy.

Zaczęłam pracować nad poprawieniem relacji rodzinnych.Moja mama zmarła, kiedy miałam dwadzieścia lat, zostali mi tylko cierpiący na Alzhaimmera tata i brat, z którym miałam fatalny kontakt. Zajęło mi to wiele czasu i wiele rozmów, był to jednak ważny krok na drodze uzdrawiania siebie.

Po upływie kilku lat, w 2001 r. udało mi się zrealizować marzenie o pracy w organizacji wspierającej osoby chore na HIV. Zaczęłam pracować w Londynie, w zespole Positively Women. Nie jest to pozarządowa organizacja działająca w Afryce, uzmysłowiłam sobie jednak że jest mnóstwo potzrebujących osób zarożonych HIV w pobliżu.

Praca na pełen etat była nie lada wyzwaniem. Była wymagająca emocjonalnie: wspierałam kobiety zarażone HIV, w tym kobiety uzaleźnione od narkotyków bądź przebywające w więzieniu. Była to moja pierwsza pełnowymniarowa praca, wcześniej miałam problemy z zebraniem środków na opłacenie studiów i utrzymanie się w Londynie. Po śmierci taty pogrążyłam się w smutku. Dodatkowo w 1998 r. rozpoczęłam terapię antyretrowirusową: początkowo przyjmowałam dwadzieścia tabletek dziennie, podobny "koktajl" miał czasami zaskakujące efekty uboczne! Z biegiem lat sytuacja poprawiła się i obecnie łykam jedynie siedem pigułek dziennie.

Nic dziwnego, że moja energia spadała. Często byłam na tyle zmęczona, że nie miałam ochoty porozmawiać przez telefon ze znajomymi. Lekarze uważali, iż winowajcą jest wirus zapalania wątroby typu C, z któtym żyłam już kilka lat. W momencie wykrycia u mnie HIV proszono bym nie przejmowała się wirusem zapalania wątroby typu C ponieważ zabraknie mu czasu, by wpłynąć na mój stan. Na ogół wirus ten potrzebuje 20 - 30 lat, by poważnie uszkodzić wątrobę. Powiedziano mi, że HIV zabije mnie wcześniej.

Wraz z pojawieniam się skutecznych terapii antyretrowirusowych wątroba szybko stała się dla mnie najważniejszym organem. To włąśnie ona przetwarzała przyjmowane przeze mnie leki  i gromadziła energię i składniki odżywcze z moich posiłków. Badania wykazują, iż najczęstszą przyczyną śmierci nosicieli HIV na zachodzie są dolegliwości wątroby. Zmęczenie i brak energii to typowe objawy słabej wątroby.

Lekarze zasugerowali bym rozważyła kurację na wirusowe zapalenie wątroby typu C. Rok na interferonie. Wiedziałam, że kuracja ta może zniszczyć wirus.Wiedziałam również, że interferon ma straszne efekty uboczne (na przykład depresję) a ponieważ walczyłam z własnymi psychicznymi problemami bardzo się tego obawiałam.

Właśnie wtedy zaczęłam praktykować ashtangę. Nie jestem przekonana czy była to "miłość od pierwszego wejrzenia". Początkowo sądziłam, że większość pozycji jest poza moim zasięgiem. W odróżnieniu od pozostałych praktykujących nie byłam w stanie dotknąć palców stóp bez ugięcia kolan. Rozglądałam się wokół i myślałam: nawet za milion lat nie będę w stanie wykonać którejkolwiek z tych pozycji. Powitania słońca były dla mnie tak ciężkie, że już po wykonaniu kilku z nich stałam w kałuży potu łapiąc oddech i zastanawiałam się jak niepostrzeżenie wymknąć się z zajęć. A jednak po zajęciach czułam się znacznie lepiej.

Dźwięk oddechu, budzenie się mojego ciała sprawiały, że wracałam na zajęcia. Moje ciało, które od momentu diagnozy było w cieniu groźnej choroby i śmierci stawało się coraz silniejsze i coraz bardziej giętkie.

Zaczęłam uczęszczać na zajęcia prowadzone metodą Mysore. Musiałam wstawać o szóstej, by zdążyć na zajęcia jogi przed pracą. Moja poranna praktyka nabrała dla mnie znaczenia. Jest dla mnie momentem wolności, gdy staram się całkowicie skupić  na doświadczaniu swojego wnętrza i chwili, która trwa.Łączy mnie ze "źródłem". Moja praktyka jest modlitwą w ruchu o zdrowie i stałość. Pozwala mi rozpocząć dzień od czegoś wartościowego.

Efektem ubocznym praktyki jogi była zmiana mojej diety. Skutki nadmiaru zbyt ciężkiej żywności bądź spożycia alkoholu odczuwam podczas praktyki: jestem cięższa i ospała.Spożywanie świeżej. wartościowej zywności i unikanie pobłażania sobie pomaga w mojej praktyce i sprawia, że mam więcej energii. Mimo że od czasu do czasu nie mogę oprzeć się czekoladzie czy lampce wina moja dieta wspiera mój powrót do zdrowia.

Upłynęło sześć lat, praktykuję Ashtangę sześć dni w tygodniu. Jestem zakoczona jak zdrowa i silna się czuję. Nie mogę uwierzyć, że mimo wirusów i leków, które przyjmuję nigdy nie czułam się tak zdrowa. Obecnie czuję się zdrowsza niż kiedy byłam seronegatywna, potrafię zrobić ze swoim ciałem rzeczy, o których nawet nie śniłam w wieku dwudziestu paru lat. Przeważnie jestem pełna energii. Zdarza się, że jestem przybity, ale komu w Londynie to się nie zdarza?!

Wciąż nie zdecydowałam się na kurację na HCV. Kilka tygodni temu miałam okresowe badanie wątroby. Kobieta wykonująca badanie była zaskoczona, w jak dobrym stanie jest moją watroba: "Dobry kształt i rozmiar...doskonałe zaopatrzenie w krew" wymieniała z uniesionymi brwiami. Wyniki badań mojej wątroby są coraz lepsze. Nawet mój lekarz - który od sześciu lat przekonuje mnie do rozpoczęcia kuracji na wirusowe zapalenie wątroby typu C- powiedział "Cokolwiek Pani robi, niech Pani nie przestaje!".

Morał historii jest taki, że aby żyć zdrowo bdc nosicielem HIV potrzebna jest głębokie zgranie z wewnętrznym i zewnętrznym światem. Łączność z zewnętrznym światem wyrażam w wykonywanej pracy,  która skupia się na uzdrawianiu społeczeństwa - sprawieniu, by stało się bardziej otwarte na nisicieli HIV. Na drugim biegunie jest praktyka Ashtangi, która uzdrawia mnie i wzmacnia mój "wewnętzny" swiat, wskutek czego pracuję z pasją. Ashtanga pozwala mi doświadczyć, że bez względu na bieg wydarzeń w "zewnętrznym" świecie w głębi mnie jest miejsce pełne spokoju, gdzie po prostu mogę "być", gdzie HIV, ból, rozczarowanie, ograniczenia i leczenie, których na codzień doświadczam znikają.

Paweł Witkowski INTools