Kino MacGregor w Dublinie 11-12 września 2010

Kino MacGregor w Dublinie 11-12 września 2010
Autor: 
Piotr Pruchnik

Właśnie wróciłem z warsztatu Kino MacGregor w Dublinie 11-12 września 2010. Ale może od początku. Widziałem w necie zajawkę że w 2011 przyjeżdża do Polski najmłodsza certyfikowana przez samego Pattabhiego Joisa nauczycielka Ashtanga jogi – Kino MacGregor. Pomyślałem Super pójdę, zobaczę, poćwiczę. Ale to dopiero za 100 lat i… zapomniałem.

Los zaprowadził mnie do Irlandii, i kiedy z tęsknoty za ojczyzną zacieśniałem elektroniczne więzy ze znajomymi ktoś wspomniał, że za kilka dni Kino ma warsztat w Dublinie. W pierwszej chwili nie zrozumiałem, co to ma wspólnego ze mną. Nieśmiała myśl zakiełkowała w głowie: a może zobaczę ją na żywo? Ale gdzie tam, przecież nie mam czasu, a poza tym mieszkam na zachodnim wybrzeży i do Dublina jest 200 kilometrów. Nie dawało mi to jednak spokoju i sprawdziłem czy są wolne miejsca. Pozostały ostatnie 2 na poranne zajęcia Mysore, popołudniowe z backbendingu, bandh i pranayamy wyprzedane. Szybka decyzja, niech się dzieje wola nieba, JADĘ. Zrobiłem rezerwacje, sprawdziłem połączenia, nastawiłem budzik na 5:00 rano. Wstałem, ciemno za oknem, dobrze chociaż, że nie pada. W końcu to Irlandia gdzie przez cały rok jest pora deszczowa. Co mnie podkusiło aby pchać się nie wiadomo po co zamiast spać w ciepłym łóżku. Dublin zaskoczył mnie słoneczną pogodą. Shala położona o rzut beretem od morza w zacisznej uliczce. W drzwiach powitał mnie z uśmiechem niewielki człowiek. Jak się potem okazało gospodarz warsztatu oraz właściciel w jednej osobie – David. Po wymianie kilku zdań zaprosił mnie na salę gdzie już rozpoczęły się zajęcia. Jogini stłoczeni jeden obok drugiego, między matami nie dało się nawet stopy wetknąć. David wskazał mi wolne miejsce tuż pod ołtarzykiem Gurujiego – Pattabhi Joisa. Pomyślałem, że to dobry znak że Guruji patrzy na mnie i zrobiło mi się trochę raźniej. Kątem oka dostrzegłem kilku nauczycieli jogi z miasta w którym właśnie mieszkam. Przede mną ktoś strzela latające viniasy, dziewczyna obok właśnie kończy drugą serie a wokół chodzi Kino i z nieustającym uśmiechem na twarzy to kogoś poprawi to dopchnie. Każdy coś dostanie. Po zakończeniu zajęć usiadłem na schodach przy wyjściu i zastanawiałem się, co począć. Trochę się rozochociłem i kombinowałem jak by tu wkręcić się na popołudniowe zajęcia z backbendingu. Miejsc nie ma już od miesiąca. Jest nawet lista rezerwowa a sala ćwiczeń nie jest przecież z gumy. Wiadomo backbending cieszy się dużą popularnością w końcu to niełatwa sztuka. Nic nie wymyśliłem i już miałem odejść z kwitkiem kiedy los niespodziewanie przyszedł mi z pomocą. Od zagadniętej mimochodem dziewczyny dowiedziałem się, że właśnie nie może przyjść i z chęcią odstąpi mi miejsce. Tego mi było trzeba. Z wdzięczności o mało jej nie zadusiłem. Lekki lunch w gronie lokalnych nauczycieli, chwila oddechu i na shale.

Kino MacGregor – niewysoka dziewczyna, blond włosy spięte w kucyk, kolorowa koszulka, lekka opalenizna, szeroki uśmiech. Nie dałbym jej więcej niż 30 lat. Wygląda raczej na adeptkę aerobiku niż na przewodnika tłumów na ścieżce jogi.

Kino systematycznie i detalami przeprowadziła nas przez backbending. Rozpoczynając od nóg, przez biodra, brzuch, klatkę, barki aż do czubka palców u rąk omówiła każdy szczegół robiąc przerywniki w postaci odpowiednich ćwiczeń. Ciekawostką dla mnie była informacja że backbending polega na wytwarzaniu przestrzeni w okolicach brzucha. Ostatnie ćwiczenie - kapotasana. Klękamy, odginamy się do tyłu i próbujemy dosięgnąć rękami do ziemi, nóg albo jeszcze dalej. Nigdy nie robiłem tej asany a i wygięcia do tyłu nie należą do moich mocnych stron. Nie dając nic po sobie poznać wyprężam się jak sprężyna przygotowując się do wejścia w pozycje. Kątem oka spostrzegam zbliżającą się Kino. Serce mi zamarło. Jak nic będzie mi asystować. Teraz wyprężyłem całe ciało aż trzeszczy. Zachęcony do zejścia jeszcze niżej dosięgam palcami maty. Tego się nie spodziewałem. Stał się cud. Kino pożegnała mnie przyjacielskim very good. A ja zostałem oszołomiony nie rozumiejąc co się stało.

Po zajęciach poszedłem do Kino i opowiedziałem, że jestem z Polski i że czekamy na jej przyjazd. Okazała zainteresowanie wspomniała że ma przyjaciół z Polski, którzy namawiali ją na przyjazd do naszego kraju. Ucięliśmy sobie przyjacielską pogawędkę. Ja narzekałem na problemy z motywacją do porannej praktyki. Ona kiwała głową ze zrozumieniem i częstowała mnie winogronami.

Zmęczony doczłapałem się do hotelu gdzie natychmiast zasnąłem. Nie przeszkadzało mi nawet to, że za ścianą jest nocny klub i impreza do rana. To był ostatni pokój ze specjalną zniżką, za „niedogodności”. Spałem jak kamień 10 godzin.

Dzień 2

Kości bolą, mają prawo w końcu poprzedniego dnia były dwie sesje. Melduję się w shali. Om, chanting i Mysore. Wszyscy jakby trochę wolniej, niespiesznie. Chyba nie tylko ja odczuwam trudy warsztatu. Kino z nieustającym uśmiechem dogląda towarzystwa poprawi rękę, odchyli głowę, dociśnie w pascimotasanie, czasami zmotywuje. Po zajęciach biegnę do Davida. Chyba wyczuł moją determinację i pomimo braku miejsc dopisuje mnie na listę na popołudniowe zajęcia z bandh i pranayamy. Jakoś się zmieścimy rzuca poklepując mnie po ramieniu. Niespodziewanie spotykam dwie Polki, Gosha & Gosha. Serdecznie pozdrawiam. Wszędzie można spotkać joginów z Polski. Nasi górą. Wspólnie jemy śniadanie omawiając warsztat.

Popołudnie - Bandhy i Pranayama. Kino tak jak poprzedniego dnia metodycznie omawia każdy szczegół. Na początek Mula Bandha: zbliż do siebie kości kulszowe, to te wewnątrz pośladków, na których się siedzi. Potem zbliż kość łonową do kości ogonowej. Pestka. Ale to nie koniec. Zewrzyj oba zwieracze, a teraz ściśnij pochwę i wessij do środka. Kino niestrudzenie wprowadza nas w tajniki sztuki. Teraz Uddiyana Bandha. Zaciśnij Mula bandhe, to dopiero początek, wessij dolny brzuch. A teraz mocniej i jeszcze trochę. Jak Ci się wydaje że to już koniec to dociśnij jeszcze raz. Tak jakby brzucha nie było i podnieś wnętrzności. Czuję, że mi się coś w środku podnosi, czyżby to kundalini. Oczy wyszły mi na wierzch to pewnie chakra mi się otwiera, ale która. Zamknąłem oczy tak na wypadek by mi nie wypadły. Kino przechodzi do pranayam. Podkreśla znaczenie oddechu w praktyce. Rozpływamy się w wyznaczonym przez nią rytmie - rechaka, puraka, kumbaka.

Po zajęciach na shalę wjeżdża tort ze świeczkami. Kino ma urodziny. Są życzenia, śpiewanie Happy Birthday i miła atmosfera. Czas się rozstać. Strzelam niedźwiedzia z Kino, zapraszam do Polski i robię pamiątkowe zdjęcie.

Cały czas jestem pod jej wrażeniem. Czar jaki roztacza wokół siebie, nieskrępowana naturalność i otwartość na ludzi. Nie da się tego wyrazić słowami. Wierzę, że jest joginem nie tylko w wymiarze fizycznym ale i duchowym.

To by był już koniec, ale muszę jeszcze wspomnieć o jednym wydarzeniu tego dnia. Złapałem autobus z Dublina, zapadłem w fotel i zmęczony zamykałem oczy, kiedy zobaczyłem gościa niewyglądającego na Irlandczyka. Na dodatek miał namalowaną kropkę na czole. Zainteresowałem się i okazało się, że jest Hindusem i wraca z festiwalu zorganizowanego przez mniejszość Indyjską. Dowiedziałem się że jest Bhakti joginem, mantruje od 14 lat. Brat jogin! Przez całą drogę, jakieś 3 godziny, opowiadał historie z Bhagavad Gity i Ved cytując fragmenty w sanskrycie. Ot takie przypadkowe spotkanie. Mam nadzieję, że nie ostatnie, bo umówiliśmy się na czytanie świętych tekstów.

Namaste

Paweł Witkowski INTools