Moje Indie 2011/2012 – Mysore

Max Wojciech Czenszak w Mysore
Autor: 
Max Wojciech Czenszak

LOT DO INDII 21/11

Bilety już kupione, plecak spakowany, kwestionariusz osobowy wysłany do KPJAYI, pozostaje tylko dopełnić formalności wizowych i nie ma już odwrotu .
Jestem gotów na przyjęcie Indii. Mój plecak skompresowany do minimum, tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Na stopach klapki, i typowo letni ubiór czyli lniana bluza i przewiewne spodnie. Bo czego więcej trzeba w kraju gdzie średnia temperatura to 30st.
 
Pierwsze wyjście poza lotnisko i kontakt z kulturą tak inną a jednak podobną do polskiej.
Kupuje bilet na taksówkę, po drodze jeszcze samosy aby uraczyć coś do zjedzenia i dalsza droga do celu to dworzec kolejowy w Bombaju.
Kilka godzin w poczekalni dworcowej może być nie lada doświadczeniem jak na początek pobytu w Indiach. Jeszcze tylko dwa dni jazdy pociągiem i będę na południu w Bangalore.
 
 
 
 
 
 
 

Podróż pociągiem to kolejna przygoda, zbyt długa do opisania i specyficzna w doznania.
 
 Już tylko jedna przesiadka w Bangalore i mknę dalej do Mysore miasta jogi.
Tutaj tylko trzy godziny jazdy i wysiadam. Oczywiście naganiacze już mnie złapali na rikszę. Jadę do hotelu Woodland, typowy hinduski motel.
Drugiego dnia moje kroki pokierowały mnie do Shali, chcąc poczuć już energie tego co czeka mnie przez najbliższe trzy miesiące. Nie znam miejsca więc powoli się zapoznaję z dzielnicą. Biorę pokój na kilka dni, wiedząc, że muszę poszukać sobie mieszkania. Tak się ułożyło, że w Woodland zostałem pierwszy miesiąc a później dopiero dzięki znajomym joginom z Rumuni znalazłem piękne miejsce do zamieszkania z balkonem i widokiem na zachód słońca.
 
 
 
 
27/11 pierwsze dni pobytu, jest niedziela idę się zarejestrować do KPJAYI.
Na miejscu zastałem wiele osób, później dopiero dowiedziałem się, że w niedziele zawsze jest konferencja stąd takie tłumy.  
Niektórzy wyglądali jakby się znali od zawsze, inni też przyglądali się całej sytuacji i uważnie zapisywali każdy szczegół. 
 

 

Na schodach jest tyle osób że ciężko wejść. Ktoś wychodzi z budynku i pyta czy na zapisy, bo jeśli tak to można wchodzić. Bokiem przedostałem się na górę i wszedłem. W środku 
wiele osób wypełnia kwestionariusze, też nie tracąc czasu zabieram się za jego wypełnianie. 
W międzyczasie zaczyna się konferencja, ludzie cichną .
Godzina wykładów szybko mija, po nim  zapłaciłem za jogę i dostałem godzinę 8:45 i 1 serie. Wracam do swojego pokoju aby wypocząć.
 
START YOGA

Poniedziałek 28/11 godzina 8:30, jestem w Shali jest pełno osób i gorąco jak diabli. 
Czekam na swoją kolej. Słychać tylko one more albo two more i ludzie wchodzą do sali.
Aby być w porę trzeba zegarek ustawić na Shala time, o 15 minut wcześniej niż czas indyjski.
Moja kolej, rozkładam mate i idę do przebieralni. Tam jogini robią końcówkę i rest. Szybko się przebieram i czas do ćwiczeń. Biorąc pod uwagę, że byłem w tym czasie chory seria poszła dobrze, choć po kilku asanach myślałem, że pójdę do toalety opróżnić żołądek. Jakoś jednak wytrzymałem. I tak z dnia na dzień to samo. Choroba i joga. Chusteczki wszystkie zużyte, a ja dalej się oczyszczam. 
Mijają dni, led class bardzo wymagający. Sharath obserwuje. Ludzie chodzą zbłąkani, no i ja pewnie też. Dużo nowych osób w tym czasie przyjechało. Mija 2 tydzień praktyki, jestem silny, zdrowy i oprócz kolana to czuje się świetnie.
Dostaję zmianę czasu na 8:30 i zielone światło na 2 serie, czyli dodatkowo Pasiasana.
Teraz umysł bardziej spokojny, wiem co i gdzie w Gokulam . Cieszę się każdym dniem i jakoś samo się układa. Następny dzień upływa na praktyce, dość głębokiej tym razem w danurasanie. Korekta od Sharatha okazała się niezmiernie wymagająca, dobrze, że codziennie mi jej nie daje. Później były mantry i obiad w stałej knajpce gdzie jedzenie było wyśmienite a samo miejsce bardzo hinduskie.
 
ŚWIĘTO I PRASADAM
Dzień 8/12 zaczął się od porannego led class, który prowadziła Sarasvati, była to inna energia kobieca. Nie da się zdefiniować czy było lepiej czy gorzej, po prostu inaczej.
Wróciłem do hotelu i poszedłem zobaczyć jak z prasadam koło świątyni.
Okazało się bardzo przyjemnie, ludzi dużo ale wszystko skrupulatnie ułożone.
Zasiadłem do stołu, ze 300 osób i ja jeden europejski rodzynek.
Młodzież jak mnie widzi to się cieszy, ludzie zaczepiają, rozmawiają. Panowie Ci bardziej
wygadani zaczynają rozmowę na poziomie po angielsku.
Po jakimś czasie dostałem zielony duży liść i kubek na wodę. Prasadam zaczęli roznosić, był wspaniały ryż, warzywa z groszkiem, cebulka w śmietanie, jakieś przyprawy i słodka kula z sosem.
Wszystko takie pyszne i święte prasadam. Zmiana ludzi przy stole okazała się bardziej nerwowa, trzeba było dość szybko się zbierać bo wielu czekało na swoją kolej.
 
PIESZO PRZED SIEBIE
10/12 to dzień w którym udaje się na pieszą wycieczkę poza Mysore.
Niezapomniana przygoda poznawania nowych miejsc, ludzi i doświadczanie spokoju co w Indiach jest rzadkością. Wiele godzin maszerowałem wiejską drogą, spotykałem różnych ludzi i sytuacje zaskakująco miłe jak obiad z hinduską rodziną czy wspólne wygłupy w rzece z lokalnymi hindusami. 
Docieram do celu mojej wyprawy jakim jest ogród Brindawan.
Usytuowany u podnóży ogromnej tamy, rozciąga się na wiele metrów.
Za dnia nie ma tam prawie nikogo, nie dziwne biorąc pod uwagę wysokie temperatury. Wieczory za to pełne ludzi.
 
 
I tak dni mijają szalone od praktyki do praktyki. Wczoraj wypożyczyłem skuter i teraz 
mam większy zasięg możliwości. Dobrze jest być mobilnym. Chodzenie też ma swoje dobre strony, bo człowiek więcej pozna życia codziennego zwykłych mieszkańców. Na skuterze mija się wszystko bokiem. Ta zasada działa na całym świecie bez wyjątku.
 
Po miesiącu czas praktyki przesunięty na 6.30. Ciało wolne od chorób, umysł bardziej wyciszony, osadzony w okolicznościach Indii. 
Drugi miesiąc , dostaję kolejne asany więc praktyka się wydłuża.
Led class ciekawe doświadczenie, praktykując obok Kino i Tima jakoś mobilizacja była o wiele większa. Co takiego dzieje się w ludzkim mózgu, że tak reaguje.
Jak znaleźć ta motywację, aby zawsze czuć się wyjątkowo?
Pattabhi powiedziałby praktykuj, praktykuj a wszystko przyjdzie.
 
LAKSHMIPURAM I JAYASREE
W Mysore nie brakuje miejsc gdzie można pobierać nauki dodatkowo.
Wybrałem Jayasree, profesor sanskrytu która jest bardzo wyjątkowa.
Będąc już w Mysore nie może zabraknąć wizyty w jej rodzinnym domu gdzie prowadzi lekcje intonowania joga sutr , sanskrytu , filozofii. 
 
 
 
 
 
WYPRAWA SKUTEREM
16.2.12
Wpadłem na świetny pomysł aby po skończonej praktyce w Shali wybrać się na wyprawę skuterem na zachód Indii nad ocean. Potem wzdłuż brzegu i pętla powrotna do Mysore tak aby zdążyć na pociąg do Mumbai. 
Odbyłem drogę skuterem, 600km w 4 dni, mangalor-kanur-mysore. Jak wspaniałe jest uczucie gdy coś sobie założyłem i tego dokonałem. W życiu jest dokładnie tak samo, czasem po prostu za szybko odpuszczamy.
 
Po drodze odwiedziłem kilka świątyń, poznałem wiele ciekawych osób.
To był bardzo dobrze wykorzystany czas i pełny w pozytywne doświadczenia.
Następnym razem pomyślę o wyprawie na wschód Indii, ale już motorem 
bo skuter choć mnie nie zawiódł dał znać o sobie.
 
Tak się wydawało długo jak wyjeżdżałem, 4 miesiące w Indiach wow!
Tymczasem powoli szykuję się do powrotu do Europy.
Pełen przeżyć, z uśmiechniętym sercem wracam do zachodniej polskiej  kultury
która już nie jest taka różna od tej którą spotkałem w Indiach. 
 
 
 
 
 
POWROT DO DOMU
Ostatnie pożegnania z przyjaciółmi, obowiązkowo z nauczycielem i 
plecak po raz kolejny szykuję do drogi.
 
Droga powrotna ta sama, pociągiem do Bombaju i samolot do Monachium.
Wszystko jednak odbywa się jakoś łagodniej, prościej. 
Z pewnością coś się zmieniło, Indie odcisnęły swój znak w mym życiu.
 
SŁOWO NA KONIEC
Dla tych co ciągle myślą o praktyce jogi w KPJAYI a wahają się jeszcze powiem tylko podążajcie za energią guru, odsłoni się przed Wami cała prawda.
Sami doświadczajcie, próbujcie co jest dla Was dobre i nigdy się nie poddawajcie.
 
Przy okazji chciałbym podziękować Liliannie Piotrowskiej i Basi Lipskiej, za to gdzie jestem w moim życiu teraz. Kiedyś w prosty sposób pomogły mi zasiać ziarno drzewa które teraz rośnie, rośnie, rośnie.
 
I oczywiście pragnę podziękować Halinie Gliwie i Paulinie Bułaty nauczycielom z YogaShala ,które na czas mojej nieobecności dzielnie prowadziły zajęcia. 
Bez nich moja podróż nie mogłaby się odbyć.
 
Koniec Mysore to początek Mysore bo prawdziwa praktyka dopiero się zaczęła:-)
 
Namaskara
Max Wojciech Czenszak
Paweł Witkowski INTools