Wywiad z Aleksandrem Medinem

MEDIN
Autor: 
Deborah Crooks
Tłumaczenie: 
Łukasz Przywóski

Kto wprowadził cię do praktyki Asztangi?

 

Wraz z synem wybralem się popływać na archipelagu w pobliżu Sztokcholmu. W drodze spotkałem starego znajomego. Wybierał się na zajęcia jogi, a ponieważ zawsze chciałem spróbować jogi dołączyliśmy do niego. Był 1995 r., mało kto wówczas praktykował. Szkoła mieściła się w biurze, nauczyciele przestawili kilka biurek, rozwinęli maty do jogi i kazali nam zacząć.

Było tylko pięć osób, nas troje i dwóch nauczycieli Charlotte i Gitan. Obydwoje wciąż nauczają w Szwecji. Pamiętam, że leżąc po zajęciach w Savasanie pomyślałem : „Rany, to było świetne. Niesamowite, czuję się doskonale”. Zasadniczo praktykuję nieprzerwanie od tamtej chwili.

Spędziłem z nimi tylko dwa dni, ponieważ wybieraliśmy się na wakacje do Danii, ale udało mi się zdobyć przedstawiającą pierwszą serię książkę Lino Mielego z rysunkami Johna Scotta. Zacząłem praktykować w domu. Niemal od razu po powrocie do Sztokholmu, przeprowadziłem się do Londynu, gdzie miałem pracę związaną z tańcem i teatrem, jednak moja fascynacja jogą wciąż rosła.

 

Czy po latach tańczenia i wystepowania w teatrze pomyślałeś sobie "to jest właśnie to" czy też dojście do tego wniosku zajęło ci chwilę?

Całkowicie wszedłem w środowisko jogi. Byłem zmęczony pracą w charakterze aktora i tancerza, ciągłym udowadnianiem sobie czegoś, brakiem świadomości kim naprawdę jestem. Żyłem sceną i marzeniem o byciu kimś, nie miałem jednak pomysłu na życie. W pewnym sensie nie miałem osobistego życia, próbowałem przejść przez nie jak aktor i w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że to szaleństwo.

Pomyślałem sobie, że może powinienem przez pewien czas skupić się na jodze, ponieważ czułem się po niej dobrze. Zamierzałem wrócić do tańca i aktorstwa ale joga po prostu mnie pochłonęła! Zacząłem praktykować u Johna Scotta, który uczył wówczas w City Yoga Center w Londynie. Dostałem pracę w charakterze lokaja u redaktorki gazety Daily Mail. Ja i moja dziewczyna mogliśmy spać w jej domu, w zamian za codziennie gotowanie i zajmowanie się jej synem Danielem, kiedy wracał ze szkoły. Dostawaliśmy 100 funtów tygodniowo. Wydawało mi się, że to świetna oferta.

Cztery miesiące później dostałem propozycję zostania kucharzem u samozwańczego mistyka Godfreya Deverauxa, który żył w tipi na Ibizie i prowadził tam szkołę jogi. To były szalone czasy, mieszkałem w namiocie, codziennie gotowałem dla dwudziestu osób na kuchence gazowej z jednym palnikiem. Czyste szaleństwo, jednak pouczające na wielu poziomach.

Następnie przeniosłem się na Kretę, gdzie przez cztery miesiące pracowałem dla Dereka Irelanda. Po powrocie do Londynu w 1997 r. rozpocząłem studia na Wydziale Orientalistyki Uniwersytetu Londyńskiego, fascynowała mnie filozofia wschodu. Niestety w wieku osiemnastu lat rzuciłem szkołę, żeby skupić się na tańcu i boksie, więc nie uzyskałem żadnego stopnie naukowego. Dziekan wydziału na poszedł mi jednak na rękę i przyjął mnie warunkowo na wydział Religioznawstwa pod warunkiem, że dostanę dobre oceny ze wszystkich przedmiotów.

Po ukończeniu pierwszego roku chciałem przyjechać do Majsuru i poznać tego całego Patthabiego Joisa – słyszałem o nim mnóstwo dobrego i wiele złego – chciałem zobaczyć, jaki naprawdę jest.

I spotkałeś Gurudżiego?

Pojawiłem się w Majsurze w lipcu 1998 r. w dzień pełni księżyca, który akurat przypadł na urodziny gurudżiego. Poszedłem do jego domu, przywitałem się i powiedziałem „Witam. Spędzę tu rok. Będę uczył się sanskrytu i chciałbym praktykować u ciebie jogę”. Spojrzał na mnie zaskoczony. Po chwili zaśmiał się i zapytał „Chcesz uczyć się sanskrytu?”.

Powiedzmy, że byłem wtedy raczej butny. Gurudżi na pewno wyczuł to. Poprosiłem go o zgodę na przyjrzenie się ćwiczącym następnego dnia a on zgodził się. Tak więc następnego dnia przyszedłem, patrzyłem na sapiących ludzi i zacząłem zadawać sobie pytanie - „ Jezu, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi?”. To, co zobaczyłem nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia. Po pewnym czasie znudziłem się patrzeniem więc poszedłem na górę, gdzie część uczniów kończyła praktykę, by chwilę pomedytować. Zrobiłem kilka pozycji i usiadłem w pozycji lotosu, by wczuć się w energię tego miejsca. Rany, całkowicie odleciałem. Myślałem, że Gurudżi zasnął. Było cicho i pięknie, gdy nagle usłyszałem „Hej! Co robisz? Wynoś się stąd!”. Najzwyczajniej w świecie wyrzucił mnie ze swojej szkoły.

Wróciłem następnego dnia i zapytałem czy mogę rozpocząć praktykę. Chciałem zapisać się na miesiąc, ale Gurudżi odpowiedział mi ” Nie, mamy komplet. Poczekaj jeszcze miesiąc”. Tak więc przez cały miesiąc praktykowałem w domu do utraty tchu. Rozpaczliwie próbowałem dowieść Gurudżiemu, że jestem coś wart, codziennie praktykowałem pierwszą, drugą i trzecią serię.

Trzy serie dziennie?

Nauczyłem się szalonych rzeczy na Krecie, Ibizie i w Londynie. Zbyt szybko pozwolono mi praktykować wszystkie serie, co wyzwoliło wszystkie moje pragnienia i ambicje i jeszcze bardziej zaburzało mój brak wewnętrznej równowagi. Gurudżi dostrzegł to, ale po trzech miesiącach wypacania się w domu, miałem nadzieję, że wreszcie pokażę mu na co mnie stać.

Pojawiłem się u niego pewnego popołudnia i zapytałem „Czy mogę wreszcie zacząć?” Odpowiedział, „Nie, w następnym miesiącu” „Proszę” – odpowiedziałem Poprosiłem Sharatha o pomoc. Zamienili parę słów w Kannadzie, po czym Gurudżi spojrzał na mnie i zapytał „Przyniosłeś pieniądze?” - Tak ! – odpowiedziałem Następnie poszliśmy na górę. Zarejestrowałem się i następnego ranka zacząłem praktykę. Zgodnie z tradycja przez kilka pierwszych tygodni praktykuje się wyłącznie pierwszą serię i dopiero po upływie tego czasu może się zdarzyć, że Gurudżi pozwoli uczniowi na rozpoczęcie praktyki drugiej serii.

Ale po trzech tygodniach byłem zmęczony oczekiwaniem, więc zrobiłem pierwszą pozycję drugiej serii – Pasasanę – myśląc sobie „jeszcze nie widzieli na co mnie stać, nie zrozumieli, jak dobry jestem”. Udało mi się zrobić pozycję na jedną stronę, ale kiedy zacząłem ją wykonywać na drugą stronę usłyszałem doniosły głos „Hej! Co ty wyprawiasz?”. Gurudżi obudził się i krzyknął „Nie, nie jesteś gotowy. Poczekaj!” Tak więc podwinąłem ogon i miałem nadzieję, że dostanę kolejną szansę możliwie najszybciej. Obserwowałem innych praktykujących drugą serię i myślałem „To śmieszne! Potrafię to zrobić o wiele lepiej!”. Mimo że praktyka pomału docierała do mnie, nie czułem jej. Byłem zbyt zajęty oczekiwaniem na to, co chciałem robić i nadzieją, że będę mógł dowieść, ile jestem wart by skupić się na tym, co rzeczywiście się działo.

Po dwóch i pół miesiąca rozchorowałem się, bolało mnie wszystko, myślałem, że rozpadnę się na kawałki. Wydawało mi się, że wrócę do domu w trumnie. Gurudżi uśmiechnął się i powiedział „bardzo dobrze”, mimo że wyglądałem jak trup. W końcu po trzech miesiącach poczułem, że mam dosyć. Podszedłem do niego i zapytałem czy może zwrócić mi pieniądze. „Potrzebuję przerwy” Natychmiast odpowiedział „Niemożliwe”. Byłem bardzo przekonujący, naciskałem. Powtarzał „Nie, nie, zapisałeś się. Zostań i ćwicz”. Odmówiłem, ostatecznie powiedział „Zgoda, jedź. Kiedy wrócisz, będziesz mógł ćwiczyć przez trzy tygodnie, za które już zapłaciłeś”.

Pojechałem na Malediwy, żeby odnowić wizę. Następnie wróciłem do Indii i przez dwa miesiące podróżowałem w ich północnej części. Wróciłem do Majsuru i ćwiczyłem przez trzy tygodnie. Poczułem, że coś się zmieniło i zapisałem się na kolejny miesiąc.

Wciąż praktykowałem wyłącznie Pierwszą Serię, ale zmienił się sposób, w jaki ją czułem. Jakby coś zaskoczyło. Pod koniec czwartego miesiąca Gurudżi pozwolił mi zacząć praktykę drugiej serii. Choć wydaje się to szalone, wreszcie poczułem, że gurudżi starał się przez cały ten czas mi pomóc. Był kimś, kto dostrzegł mój brak wewnętrznej równowagi i moją agresję. Wcześniej, cała moja uwaga była skupiona na zewnątrz, i nagle prostota praktyki zmusiła mnie do zajrzenia w głąb siebie. Cały czas starał się mi pomóc, ale byłem zbyt zajęty ponawianiem prób udowadniania sobie czegoś i nie zastosowałem się do jego prostych wskazówek.

Pewnego dnia poczułem, że naprawdę chciał mi pomóc i sprawić, bym poczuł się dobrze więc ukłoniłem się przed nim i dotknąłem jego stóp. Uśmiechnął się i potrząsnął głową tak, jak robią to tylko hindusi. Od tego momentu nasza relacja bardzo się zmieniła. Zacząłem piąty miesiąc praktyki, ale kończyły mi się pieniądze. Poszedłem zapłacić i powiedziałem „Gurudżi, zostanę jeszcze cztery miesiące. Chcę, żebyś wiedział, że jestem naprawdę wdzięczny i daję ci wszystkie pieniądze, jakie zostały mi na praktykę…jak długo mogę za nie zostać? Zapytał „Jak długo zostajesz w Indiach? Kiedy wyjeżdżasz?” Potem powiedział „Dobrze, zostań”. Pozwolił mi praktykować przez cztery miesiące za cenę jednego miesiąca. Byłem bandziorem, stałem przed nim a on miał cierpliwość i współczucie, żeby przyglądać się jak nad sobą pracuję.

Później wróciłeś do domu?

Wróciłem do domu…mój brat zginął w wypadku. Zabrałem siostrę i wróciłem do Majsuru. Nie mieliśmy wiele pieniędzy, ale gurudżi pozwolił mi praktykować. Spędziliśmy u niego dwa miesiące, ale zapłaciliśmy za jeden. Ponownie byłem mu bardzo wdzięczny, poruszony. Pomyślałem sobie: „Ten facet widzi mnie w sposób, którego nie rozumiem i próbuje mi pomóc”.

Kiedy udzielił ci błogosławieństwa do nauczania?

W tamtych czasach autoryzację przyznawano zupełnie inaczej. Praktykujący pytali czy mogą uczyć, na co on odpowiadał „Tak, tak, nie ma sprawy”. Gurudżi nie przywiązywał do tego wagi. Dopiero w 2001 – 2002 r. Sharath zaczął kontrolować to wszystko.

Certyfikowani nauczyciele otrzymali certyfikat z państwową pieczęcią. Należało wypełnić kwestionariusz pytający o imię ojca i matki, zapłacić i już. Otrzymałem pozwolenie w 2002 r., nie ukończyłem jeszcze trzeciej serii. Przyszedłem do biura złożyć podanie a Gurudżi powiedział „Zaaplikuj o certyfikację” Odpowiedziałem „OK., Gurudżi mam tylko 1000 $” na co odparł „W porządku, daj mi tysiąc”.

To było duże wydarzenie. Wydaje mi się, że certyfikował mnie ponieważ bardzo kochałem sanskryt a on wiedział, że miłość ta nigdy nie przyniesie mi pieniędzy więc może chciał mi w ten sposób pomóc? Sam nie wiem. A może podobało mu się, że pokłoniłem się mu dopiero po trzech miesiącach i że, kiedy już mu się poddałem, zrobiłem to na całe życie.

Od początku łączyłeś praktykę asan z nauką sanskrytu?

Nic nie ukształtowało mojego umysłu tak, jak nauka sanskrytu. Jeśli Indie mają być z czegoś dumne, to jest to starożytna tradycja sanskrycka. Miałem przywilej uczenia się u wielkich mistrzów. Mój umysł był bardzo rozproszony, zagubiony i oszołomiony...Joga i sanskryt dostarczyły mi narzędzi do przebudzenia umysłu ze stanu głębokiej niewiedzy.

Sanskryt jest pięknym językiem, posiada najbardziej skomplikowaną gramatykę ze wszystkich języków znanych na ziemi, stara się odzwierciedlać skomplikowaną naukę dźwięku. Opiera się na tym, jak oddech życia przechodzi przez usta i jak dźwięk powstaje w kontakcie z ustami i powierzchnią języka. W genialny sposób opisuje czasowniki i rzeczowniki i ich rozwój. To najpiękniejszy język.

Powiada się, że przez 10 lat można trochę się nauczyć a przez kolejne 10 lat stwierdza się, że nie wie się nic. Właśnie wszedłem w okres, gdy uświadamiam sobie jak niewiele wiem.

Jesteś na dobrej drodze?

Cóż...może przez kilka wcieleń. Czuję, że nic nie udoskonaliło mojego umysłu bardziej niż Sanskryt. W młodości byłem przestępcą, bokserem i tancerzem. Miałem przywilej poznawania tego języka, uczenia się u nauczycieli, którzy cierpliwie pomagali mi usuwać kolejne warstwy niewiedzy. To było dla mnie wybawienie.

Czy uczysz Sanskrytu?

Sanskryt jest bardzo rozległą, głęboką wiedzą. Znam podstawowe prace i bez problemu rozumiem dzieła takie jak Bhagawadgita i Jogasutry. Ale prawdziwe, głębokie zanurzenie się w szastrach, naukach jest pracą na całe życie. I jeśli mam być szczery nie chcę wchodzić w politykę zachodnich uniwersytetów, na których większość wykładowców jest raczej nieświadoma głębszych aspektów Sanskrytu.

Trochę jak z jogą?

Od dziesięciu lat nauczam w stylu Mysore. Prawdopodobnie dziesięć lat zajęło mi zrozumienie tego, co robię. Przez pierwsze pięć lat robiłem po prostu to, co uważałem za słuszne. Starałem się naśladować Gurudżiego i Sharatha ale nie rozumiałem, jak to wszystko działa.

Na szczęście praktyka i nauczanie uczą pokory, i jeśli skupisz się na całym tym procesie można pozyskać interesujący wgląd. Asztangajoga jest piękna, jeśli uczysz się jej we właściwy sposób od początku. Jeśli nie skupiasz się na jej natychmiastowym i całościowym rozpracowaniu. Praktyka wymaga czasu, życie wymaga czasu i zazwyczaj rozumiemy rzeczy na opak. A jednak prostota bycia, jakiej uczy nas praktyka może nas wiele nauczyć i jeśli nauczymy się pozostawania skromnymi i otwartymi, łapiemy ją we właściwy sposób, a całe nasze życie zaczyna rozwijać się w piękny sposób.

Co rozumiesz jako "właściwy sposób" nauki?

Traktuj praktykę, jako sposób na poznanie oddechu i umysłu kiedy jesteś w asanie. Naucz się zdejmować z pomocą oddechu kolejne warstwy dyskomfortu, odnajdź swobodę i analizuj subtelne wzorce działania umysłu. Głęboko w nas jest ukryta jasność bycia, źródło trwałej radości, które zazwyczaj zakrywamy licznymi projekcjami, wyobrażeniami i oszołomieniem. Jeśli zaczniemy od początku i uświadomimy sobie, że nie ma dokąd iść, że nie mamy nic do zyskania, zaczynamy doświadczać chwili obecnej - wówczas w moim odczuciu zaczynamy we właściwy sposób i oszczędzamy sobie wielu kłopotów.

Kiedy ciało jest sztywne...powiedzmy, że masz problem z wygięciami do tyłu. Zaczynasz czuć to miejsce i dobrze jest pracować nad nim w nowy sposób. Musisz skupić całą uwagę na tym konkretnym miejscu, które sprawia, że wygięcia do tyłu sprawiają ci trudność. Kiedyś podszedłem do Gurudżiego i powiedziałem „Złamałeś mi kręgosłup”, na co natychmiast odpowiedział „dobrze, bardzo dobrze. Zaczynasz odczuwać, a nie tylko działać”. Poczuj swoje ograniczenia, stań się saksinem (wewnętrznym świadkiem) i skup całą swoją uważność na miejscu, z którego promienieje ból. Po pewnym czasie ból zmieni się a ty poczujesz zupełnie nowe osadzenie w ciele. Traktowałem praktykę jak występ. Przypominałem rozpędzonego dzikiego rumaka szalejącego na łące, który odnajduje się wyłącznie w działaniu, ale nie ma żadnej świadomości tego, co dzieje się w jego wnętrzu.

Sharath poświęca w tym roku wiele uwagi jamom i nijamom...

Nie będzie kogo nauczać jogi jeśli nie nauczymy się podążać za jamami i nijamami. Kierują nami subtelne rzeczy, nie jesteśmy dostatecznie przejrzyści, by odkryć głębsze prawdy życia dlatego jamy zatrzymują nas w miejscu i chronią przed gromadzeniem złej karmy. Bez praktyki nijam zabraknie nam czystości potrzebnej do przyjęcia nauk jogi. Potrzeba wglądu i samopoznania, by przyznać, iż na świecie jest siła przekraczająca naszą wolę. Niezrównoważone potrzeby prowadzą do zwiększenia braku równowagi, ale przebudzenie się na łaskę uwolni nas i pozwoli spojrzeć na świat w nowy sposób.

Joga polega na jasnym postrzeganiu rzeczywistości a nie powtarzaniu starych wzorców zachowań.

Czy prowadzisz zajęcia asztangi w charakterystyczny sposób?

Staram się być tradycjonalistą. Podrzucanie uczniom nowych pozycji niczemu nie służy. Najważniejsze jest wprowadzenie na zajęciach takiego rodzaju obecności nauczyciela, by czuli się widziani i obserwowani. Nie ma nic gorszego od nauczyciela, który biega od ucznia do ucznia i stara się poprawiać wszystkich na raz.

Co myślisz o kontuzjach?

Należy ich unikać za wszelką cenę. Są przykre dla wszystkich, dla nauczyciela i dla ucznia. Wszystkie kontuzje mają źródło w braku równowagi. W czasie mocnej praktyki, a taką jest bez wątpienia asztanga, kontuzje po prostu się zdarzają .Nie muszą być czymś złym pod warunkiem, że staramy się poznać ich źródło. Spójrz na kontuzję jak na sposób odkrycia, co się dzieje a kiedy poświęcisz jej dostatecznie dużo uwagi, możesz nauczyć się czegoś ważnego.

Wiele razy przekroczyłem w praktyce granice głupoty. Byłem zbyt ambitny albo zbyt spragniony „rozwoju”i nie liczyłem się z ograniczeniami ciała. Trzeba nauczyć się cierpliwości, dociekać „Czym jest zniesienie kolejnych poziomów napięcia, które w sobie nosimy?”. Jest to lepszym rozwiązaniem niż dorzucanie kolejnych warstw napięcia, mimo że przez pewien czas mogą utrzymywać ciało elastycznym, aż przyjdzie starość. Joga dzieje się, kiedy robisz krok w tył i przestajesz tak bardzo się starać.

Przeszedłeś przez wiele zmian w środowisku asztangi i przez odejście Gurudżiego...

Gurudżi chorował przez ostatnie dwa lata życia. Wszyscy wiedzieli, że to się wkrótce zdarzy. Niektórzy wierzyli, że Gurudżi dożyje stu lat. Kiedy to wreszcie do ciebie dociera, boli.

Jak czujesz się teraz w Majsurze?

Sharath wykonuje porządną pracę utrzymując energię miejsca. Staje się coraz lepszym nauczycielem, znajduje swoje miejsce, widzi co działa, a co nie. Towarzyszył Gurudżiemu przez dwadzieścia lat.

Na pierwsze zajęcia jogi poszedłeś z synem. Jesteś z nim teraz w Majsurze...Jak było? Praktykowaliśmy wspólnie pięć razy. Jego zapał do praktyki raz rośnie, raz maleje, ale z pewnością nauczył mnie o życiu i mnie samym równie wiele, co praktyka. Muszę podziękować Benjaminowi za praktykę jogi. Gdybym nie zabrał go na plażę tamtego dnia, mógłbym nigdy nie zacząć!

Paweł Witkowski INTools