Wywiad z Franciskiem Rodriguesem

true 1.jpg
Autor: 
Łukasz Przywóski


Chciałem podziękować Franciscowi za zgodę na rozmowę i opublikowanie wywiadu na portalu www.ashtangayoga.pl. Francisco okazał się niezwykle sympatycznym, otwartym człowiekiem, który chętnie dzieli się swoimi przemyśleniami i swoim doświadczeniem. Do 4 kwietnia 2013 r.  każdy ma szansę wybrać się na prowadzone przez niego w Astanga Yoga Studio (www.astanga.pl) zajęcia w stylu Mysore. Dodatkowo w dwa kolejne weekendy (15-17.03 i 23-24.03) Francisco poprowadzi warsztaty, w czasie których skupi się na omówieniu podstaw asztangawinjasy i prostych technik pozwalających usprawnić komunikację między umysłem a ciałem.


W jakich okolicznościach zetknąłeś się z jogą?

Urodziłem się w małej miejscowości nieopodal Lizbony. Mam brata i pięć sióstr, wychowywaliśmy się na farmie. W zasadzie nawet nie przypominam sobie, żebym do szóstego roku życia opuszczał tę farmę. Było nam ze sobą naprawdę dobrze. Moja mama pracowała na stanowisku kierowniczym w dużym wydawnictwie. Kiedy miała około czterdziestu pięciu lat zaczęła praktykować jogę. Z czasem joga zaczęła odgrywać coraz większą rolę w jej życiu. W końcu zrezygnowała z pracy w korporacji i obecnie uczy jogi.

Pamiętam, że zabrała mnie na zajęcia jogi, kiedy miałem około piętnastu lat. Czułem się po nich zrelaksowany, ale były dla mnie zbyt nudne. Uczęszczałem na zajęcia przez miesiąc, po czym zrezygnowałem. Praktykowałem wówczas różne dynamiczne sporty – przede wszystkim kolarstwo terenowe i górskie. Z czasem zacząłem również surfować. Były to sporty, które zwiększają poziom adrenaliny. Joga była dla mnie wówczas za spokojna, ale używałem elementów jogi w ramach rozgrzewki przed innymi aktywnościami.

Kiedy miałem dwadzieścia lat wyjechałem do Stanów Zjednoczonych, do San Diego. Trafiłem na zajęcia do nauczycielki o imieniu Meral, która, nawiasem mówiąc, jest obecnie żoną mojego brata - autoryzowanego nauczyciela Anusary. Były to zajęcia prowadzone stanowiące wstęp do praktyki asztangi.

Któregoś dnia Meral zaprosiła mnie na zajęcia dla średniozaawansowanych – w trakcie tych zajęć spociłem się bardzo mocno, mocniej, niż kiedykolwiek przedtem. Czułem się po nich doskonale. Miałem wówczas wizę turystyczną. Po trzech miesiącach pobytu musiałem wyjechać. Podróżowałem po innych krajach, ale wciąż tęskniłem do tej praktyki, do bardziej duchowej strony pracy z ciałem.

W końcu udało mi się dostać na Uniwersytet i otrzymać wizę studencką. Wróciłem do San Diego i przez pewien czas uczęszczałem na zajęcia do Meral. Pamiętam, że w czasie zajęć kilkakrotnie wspomniała, abyśmy przypadkiem nie praktykowali z  nauczycielem o imieniu Tim Miller. Wyrażała się o nim raczej niepochlebnie. Kiedy ktoś mówi, że mam czegoś nie robić, przeważnie to robię. W przekonaniu, że powinienem pojechać do Tima utwierdził mnie Tarik Van Prehn, u którego praktykowałem w czasie krótkiego pobytu w Portugalii. Powiedział, że skoro mieszkam w San Diego, koniecznie powinienem pojechać do Tima. Pojechałem.

Tim okazał się świetnym gościem, pamiętam, że kiedy poszedłem do niego na zajęcia podszedł do mnie, kiedy wykonywałem Utthita Hasta Padangusthasanę i przedstawił się „Cześć, jestem Tim”. Te zajęcia były dla mnie czymś nowym – nie wiedziałem, że można „dostawać” pozycje. Ta forma praktyki spodobała mi się od początku. Ponieważ miałem wtedy mało pieniędzy chodziłem do Tima dwa razy w tygodniu, a przez resztę czasu praktykowałem w domu.

Tim okazał się normalnym, spokojnym facetem. Uczyłem się u niego przez trzy lata.

Jak trafiłeś do Majsuru?

W gruncie rzeczy ani nie chciałem ani nie planowałem wyjazdu do Majsuru. Chciałem odwiedzić Indie i poznać sadhu – joginów z gór. W pewnym momencie zostawiłem wszystko, zakończyłem dość udany związek i wyjechałem do Indii. Nie miałem planów. Chciałem po prostu zobaczyć, co się wydarzy.

Udało mi się spotkać sadhu, którzy pozwolili mi towarzyszyć sobie w czasie swoich wędrówek. Po pewnym czasie spędzonym w ich towarzystwie powiedziałem sobie „Dosyć! Muszę wrócić do ludzi, porozmawiać z kimś po angielsku albo w jakimkolwiek innym języku, w przeciwnym razie zwariuję”. Uznałem, że powinienem pojechać na Goa. Goa jest bardzo „zachodnie”, kiedyś było portugalską kolonią więc czułem się tam jak w domu – wiele ulic nosi portugalskie nazwy, ludzie mają portugalskie imiona.

Planowałem uczyć się u Rolfa Naujokata. Tak się akurat złożyło, że kiedy przyleciałem na Goa, Tim Miller uczył w Purple Valley. Postanowiłem go odwiedzić. Kiedy się spotkaliśmy był z nim kościsty, bardzo sympatyczny człowiek. Zaczęliśmy rozmawiać, wspomniałem, że wybieram się do Rolfa Naujokata, na co mężczyzna wybuchnął śmiechem. Okazało się, że to właśnie on jest Rolfem. Powiedział, że specjalnie dla mnie zajmie na sali wyjątkowe miejsce o czwartej rano.

Rolf jest wyjątkowym człowiekiem, jego życie jest bardzo proste – posiada trzy pary szortów i trzy koszule . I to z grubsza wszystko. Planowałem zostać u niego przez miesiąc. Kiedy powiedziałem to uczącej się wówczas u niego angielce, zaśmiała się i powiedziała „Wszyscy tak mówią. Założę się, że zostaniesz dłużej”. I, faktycznie, spędziłem z Rolfem półtora roku.

Wciąż jednak nie myślałem o tym, żeby pojechać do Majsuru. Zbliżała się pora monsunów, moi przyjaciele wyjechali z Goa a ja postanowiłem wrócić do Portugalii. Pamiętam, że na kilka dni przed wylotem rozmawiałem przez telefon z mamą, która powiedziała mi „Nie, zostań. Jeśli chcesz lecieć do Majsuru , poleć. Pomożemy ci”  Szybko podjąłem decyzję, dzień przed wyjazdem wysłałem do KPJAYI aplikację i pojechałem do Masjuru.

Czy Patthabi Jois uczył wówczas w KAPJAYI?

To był ostatni rok jego nauczania. Był już bardzo stary, nie tyle uczył, ile pojawiał się na zajęciach. Choć miałem to szczęście, że kiedy Sharath wyjechał na konferencję do Hong Kongu, Patthabi Jois uczył przez cały tydzień.

Jakie wrażenie zrobił na tobie Majsur?

Początek był trudny. Tak jak wspomniałem zaaplikowałem do KPJAYI na dzień przed przyjazdem. Pamiętam, że podszedłem do Sharatha, żeby zapisać się na zajęcia. Zapytał mnie czy wcześniej zaaplikowałem. Odpowiedziałem „tak” powtarzając w myślach „Proszę, tylko nie pytaj mnie kiedy to zrobiłem”. Sharath zapytał, oczywiście, kiedy zaaplikowałem. Powiedziałem, że zrobiłem to dzień wcześniej. Sharath odpowiedział „Nie będziesz mógł praktykować, następnym razem”. Odszedłem, ale w holu szkoły powiedziałem sobie „Nie ma mowy. Muszę praktykować”. Trzeba wiedzieć jedną rzecz o indusach - lubią, kiedy nie dasz się zniechęcić. Lubią widzieć, że naprawdę ci na czymś zależy. Zawróciłem, zapukałem do pokoju i wszedłem. Sharath pokręcił tylko głową dając mi do zrozumienia, że nie mamy o czym rozmawiać. Zacząłem go prosić, tłumaczyć, że nie wiedziałem, że aplikacja jest taka ważna, że w ostatniej chwili pojawiła się możliwość przyjazdu do Majsuru i jak bardzo jest to dla mnie ważne. Że jeśli mnie nie przyjmie będę musiał wrócić do Portugalii i nie wiem, kiedy znowu uda mi się przyjechać do Indii. Ze prawdopodobnie nie będzie mnie stać na powrót. Sharath powiedział tylko „Jedź do domu, będziesz mógł praktykować następnym razem”.

Tym razem doszedłem aż do bramy zanim nie powiedziałem sobie „Potrzebuję tej praktyki. Muszę zostać”. Zawróciłem. Sharath tylko na mnie popatrzył, nie powiedział nic. Zacząłem mu ponownie tłumaczyć, że potrzebuję tej praktyki, że uczyłem się u Rolfa i tak naprawdę aż do ostatniej chwili nie wiedziałem, że będę mógł przyjechać do Majsuru. Sharath ponownie mnie wysłuchał i tym razem powiedział. „Dobrze, zostań. Będziesz praktykował z moją matką – Saraswati.”

 Polubiłem ją, jest bardzo matczyna, ma w sobie wiele ciepła. W tamtym czasie w szkole nie było wielu osób, Saraswati często przychodziła na zajęcia zmęczona, zdarzało się, że wychodziła i wracała tylko na chwile, po to, żeby skorygować mnie w wybranych pozycjach. Dzięki temu miałem całą salę tylko dla siebie, mogłem poczuć jej energię.

Po dwóch tygodniach gurudżi i Saraswati wyjechali do Miami. Sharath zaproponował, żebym zaczął przychodzić do niego na zajęcia na siódmą rano. Przychodziłem przed siódmą a on codziennie kazał mi stać i czekać przez jeszcze co najmniej półtorej godziny. Zdarzało się, że mówił „Chodź, rozłóż tu matę” po czym zawracał mnie, bo pojawił się inny uczeń. W gruncie rzeczy podobało mi się to J

Który z nauczycieli miał na ciebie największy wpływ?

Wszyscy trzej.

Tim jest fantastycznym człowiekiem. Odpowiada mi jego osobowość i robione przez niego korekty. Można w nim znaleźć ostoję. Kiedy kładzie na tobie ręce po prostu wiesz, że nie ma takiej możliwości, żebyś upadł albo, żeby stało się cos złego. Jest do tego zupełnie normalnym, spokojnym człowiekiem, który bardzo dużo się uśmiecha.

Z kolei Rolf ma w sobie niepowtarzalną chłopięcą, wręcz dziecięcą, enrgię. Patrzysz na niego i wszystko wydaje się w porządku. Gdybym miał wskazać prawdziwego jogina, wskazałbym właśnie Rolfa. Mieszka w Indiach, szanują go Indusi, prowadzi bardzo proste życie. Jest przy tym niesamowitym praktykiem. Kiedy przyjrzeć mu się w czasie nauczania pranajamy widać wyraźnie jak bije mu serce, jak poruszają się wszystkie mięśnie i ścięgna.

Sharath jest urodzonym przywódcą, jest twardy i odporny. Został Dyrektorem szkoły  w bardzo trudnym czasie. Po śmierci gurudżiego część uczniów przestała wracać do Majsuru. Ale zaczęli przyjeżdżać nowi uczniowie. Sharath przyjmuje każdego, nieważne czy ktoś ćwiczył czy nie, ważne, żeby zaaplikował z odpowiednim wyprzedzeniem. On również prowadzi proste, rodzinne życie. Nigdy nie słyszałem, żeby źle się o kimś wyrażał. Pozwala na to, żeby zmiany zachodziły same z siebie.

Czy twoim zdaniem nauczyciel jest potrzebny?

Serie są nauczycielem. Wierzę w serie i w tę metodę nauczania asan. Serie powinno się poznawać pomału, w odpowiednim tempie. Bez dwóch zdań potrzeba nauczyciela, żeby poznać serie a kiedy już je poznasz nauczyciel często pomaga utrzymać inspirację.

Kiedy poczułeś, że chcesz uczyć?

Wiesz, jak to jest. Po roku praktyki czujesz, że możesz zacząć uczyć. Im dłużej praktykujesz tym bardziej zdajesz sobie sprawę, jak niewiele wiesz.

Mniej więcej po roku praktyki dzieliłem się ze znajomymi tym, czego się nauczyłem. To nie było tak naprawdę uczenie, raczej dzielenie się, pokazywanie pewnych rzeczy. Do czasu otrzymania autoryzacji nie brałem pieniędzy za uczenie – robiłem to bazując na datkach. Zdarzało się, że wręcz prosiłem uczniów o to, żeby przyszli – musiałem jakoś opłacić wynajmowaną salę. Żeby się utrzymać pracowałem w wielu zawodach: jako ogrodnik, murarz, kucharz. Dopiero w ubiegłym roku zacząłem utrzymywać się z uczenia jogi i skupiam się wyłącznie na tym,

Czy masz szkołę?

Tak, w ubiegłym roku otworzyłem szkołę (www.yoga-lisboa.com) w zabytkowej części Lizbony. Prowadzę zajęcia  stylu Mysore codziennie, z wyjątkiem piątków. W piątki prowadzę tylko jedne zajęcia prowadzone. To dobre - wszyscy uczniowie mają okazję się na nich spotkać i zintegrować.

Jestem ciekawy jak wygląda historia hathajogi w Portugalii? W Polsce pierwsza pojawiła się joga Iyengara i można powiedzieć, że to właśnie ona na długi czas zdominowała rynek. Później pojawiła się asztangawinjasa i, z czasem, metody takie jak Winjasakrama.

W Portugalii było inaczej. Jako pierwsza pojawiła się joga Swasti oraz metoda wypracowane przez Carlosa Rui’ego oraz joga Samkhya. Później równolegle pojawiła się joga Iyengara i asztangawinjasa. Obecnie obydwie rozwijają się równie szybko.

W Portugalii joga była przez dłuższy czas postrzegana jako ezoteryczne zajęcie dla bardzo szalonych ludzi. Ten punkt widzenia powoli się zmienia. Znajomi, którzy kiedyś podśmiewali się ze mnie zaczęli przychodzić do mnie na zajęcia i zaczynają angażować się w praktykę.

Mówi się, że Pierwsza Seria – Yoga Chikitsa (Terapia Jogą) ma charakter terapeutyczny. Czy masz doświadczenie w nauczaniu osób ciężko chorych albo o dużych ograniczeniach ruchowych?

Tak. Dałem kilka lekcji chorej na raka kobiecie. Rezultaty nie były może bardzo duże, ale były widoczne. Była bardzo spięta, do tego dochodził stres związany z chorobą i niepewnością. Pamiętam, że jej mąż przyszedł do mnie i zapytał, co jej zrobiłem? Po zajęciach wróciła do domu i po raz pierwszy od dawna przespała cały dzień.

Zresztą sam miałem bardzo wiele kontuzji. Jeździłem wyczynowo na rowerach, wielokrotnie upadałem, miałem wiele złamań. Zdarzało się, że upadałem i wstawałem, myśląc, że nic się nie stało. Jednakże w miarę starzenia się te stare kontuzje zaczynają się odzywać. W rezultacie muszę szukać sposobów radzenia sobie z tymi ograniczeniami.

Czy dostosowujesz sposób nauczania do uczniów?

Kiedy kto ma jakiś zdrowotny problem sugeruję, żeby nie spieszył się, zachęcam go do powolnej pracy. Miałem kiedyś ucznia którego przez miesiąc zatrzymywałem na Powitaniu Słońca A.

I jak to odebrał?

On akurat dobrze. Ale miałem oczywiście uczniów, którzy nie byli zadowoleni z tego, że zatrzymywałem ich na którejś pozycji. Pytali mnie dlaczego. Tłumaczyli, że w ich wypadku ta metoda nauczania nie sprawdza się i, że chcą więcej praktyki. Mówiłem, że jeśli chcą więcej praktyki, niech jeszcze raz powtórzą sekwencję do miejsca, w którym ich zatrzymałem.

Ponieważ to moja metoda i uczyłem w ten sposób wszystkich uczniów, nie mogę robić wyjątków. Uczniowie mogliby mi powiedzieć „Daj spokój. Przychodzę do ciebie od roku i wciąż jestem na Marichyasanie D a ty pozwalasz temu gościowi na wszystko”. Jeden z uczniów, których zatrzymałem na początku serii już nigdy nie wrócił. Inny przychodził na zajęcia, początkowo miałem wrażenie, że tylko dlatego, że za nie zapłacił, ale okazało się mylne. Nadal przychodzi, mimo że wciąż zatrzymuję go niewiele dalej niż na początku.

Jeśli przychodzisz na jogę chcąc być akrobatą, przegrywasz na samym początku. Są akrobaci, którzy w ramach rozgrzewki potrafią przejść trzydziestokrotnie z Tittibhasany A do pozycji skorpiona. Jeśli chcesz być akrobatą będziesz miał kontuzje, jakie przydarzają się akrobatom.

Wierzę w serie i w stopniowy rozwój. Jeśli będziesz praktykował do końca życia „swoją” część serii, nie będziesz się nigdzie spieszył, odniesiesz wiele korzyści. Joga jest bardzo prosta. Jeśli oczekujesz terapeutycznego działania, nie spiesz się, słuchaj swojego ciała.

Trzeba pamiętać, że każdy jest inny, że każdy powinien odnaleźć właściwą dla siebie technikę pracy w asanach. Mój brat jest autoryzowanym nauczycielem Anusary. Doskonale zna się na ustawieniu ciała w asanie a jednak wiele z zasad, które stosuje w swojej praktyce i które sprawdzają się w jego przypadku, we mnie wywołuje dyskomfort. W asztandze chodzi tak naprawdę o oddychanie i czucie swojego ciała.

Czy uważasz, że praktyka asan zmienia uczniów?

To właśnie jest niezwykłe w jodze. Jako nauczyciel bardzo lubię obserwować , jak bardzo ludzie potrafią się zmienić w czasie jednego miesiąca praktyki jogi. Najczęściej słyszę, że po prostu czują się lepiej. Pamiętam, że kiedyś przyszedł do nie biznesman, który chciał się trochę porozciągać i poćwiczyć. Powiedziałem „Nie ma problemu”. Pokazałem mu pozycje i sposób ich wykonania w połączeniu z oddechem. Po zajęciach podszedł do nie i powiedział, że widzi lepiej. Z kolei inny uczeń powiedział mi, że po trzech miesiącach praktyki jego dermatolog powiedział mu, że jeszcze nigdy, odkąd się znają, nie widział u niego tak dobrze wyglądającej skóry.

Jak twoim zdaniem praktyka asan łączy się z praktyką duchową ?

W Hathajogapradipice wymienione są dwa rodzaje jogi: radżajoga i hathajoga. W obecnych czasach łatwo skończyć w wariatkowie – trzeba o siebie zadbać. Sharath powiedział kiedyś, że asana jest fundamentem duchowości. Kiedy ciało nie jest czyste i nie czujesz się w nim dobrze trudno oczekiwać, że zaprowadzi cię daleko.

Czy mógłbyś powiedzieć jak wygląda obecnie twoja praktyka?

Praktykuję codziennie – od Niedzieli do czwartku Druga Serię a w piątki Pierwszą Serię.

Czy praktykujesz pranajamę i krije?

Tak, praktykuję pranajamę od wielu lat. Kiedyś praktykowałem ekstremalne ćwiczenia oddechowe, obecnie skupiam się na coraz prostszych ćwiczeniach oddechowych. Jeśli chodzi o krije, czasami wykonuję masaż brzucha.

Zresztą, jeśli w czasie praktykowania serii dostatecznie skupisz się na oddechu będziesz wykonywał bardzo trudną pranajamę. Utrzymanie równomiernego oddechu w ruchu nie jest łatwe.

Jaka jest twoim zdaniem wartość codziennej praktyki?

Przede wszystkim daje mi ona dużo energii, której potrzebuje do uczenia innych. Zdarza się też, że jestem zmęczony światem i nie mam ochoty na kontakt z innymi – w takich chwilach  praktyka staje się dla  mnie miejscem odosobnienia. Mogę w jej trakcie odciąć się od wszystkiego i po prostu cieszyć się nią. Kiedy przerywam praktykę, co oczywiście mi się zdarzyło, zapominam jak dobrze się po niej czuję. A kiedy do niej wracam, staram się nie przestawać, żeby nie przestać czuć się tak dobrze.

Czy dieta jest ważna dla praktyków jogi?

Sposób odżywiania się jest bardo ważny. Trzeba zrozumieć jedną rzecz. Pożywienie jest cudem. Obecnie wielu z nas ma gigantyczny wybór jedzenia – cokolwiek jesz pamiętaj, że jest to cudowne.

Żyłem w wielu miejscach, gdzie ludzie nie mieli co jeść bo albo byli zbyt biedni albo był to region, w którym trudno było o pożywienie. A jednak kiedy ci ludzie zapraszali mnie do domu, dzielili się ze mną tym co mieli. A mieli bardzo niewiele. W takich chwilach nie myśli się, że cos jest smaczno albo nie, że masz na to uczulenie albo będziesz czuł się po tym źle. Po prostu przyjmujesz jedzenie i jesteś za nie wdzięczny.

Moim zdaniem wegetarianizm jest najlepszym wyborem, co nie daje mi jednak prawa do krytykowania osób spożywających mięso. Pochodzę z mięsożernej rodziny i widziałem, że pozywanie mięsa może dawać ludziom wiele radości i że ludzie czują się po nim dobrze. Być może zwierzęta zostały zabite, ale przecież  rośliny tez są zabijane przed spożyciem. Każdy powinien wybrać sobie taką dietę, która najbardziej mu odpowiada. Podobno jest to kwestia energii – jednych przyciąga energia zwierzęca, innych roślinna.

Jaka jest twoim zdaniem rola teorii?

Patthabi Jois mawiał „99% praktyki, 1 % teorii”. Myślę, że teoria nabiera znaczenia z wiekiem, w miarę gromadzenia doświadczeń. Kiedy byłem młody nie mogłem skupić się na nauce – rozsadzała mnie energia. Przypuszczam, że kiedy będę miał osiemdziesiąt lat nie będę tyle ćwiczył, zresztą młodsi będą oczekiwali ode mnie teorii, dzielenia się wiedzą.

Jakie jest twoje podejście do korekt?

Moja rola w czasie zajęć w stylu Mysore polega na tym, aby pomóc uczniom w znalezieniu narzędzi pozwalających im rozwinąć swoja praktykę. Podchodząc do ucznia zastanawiam się co w danym momencie pomoże mu poczuć się lepiej i wygodniej w asanie. Dzięki temu zaczynają czuć się lepiej, lepiej oddychać, rozluźniają się. Zdarza się, że pracując z silnymi, sztywnymi praktykami używam wiele siły aby pomóc im w rozciągnięciu mięśni. U innych wystarczy dotknąć ciała koniuszkiem palca.

Reasumując każde ciało ma swoje potrzeby. W moim odczuciu rolą nauczyciela jest zrozumienie tych potrzeb w sposób, który nie krzywdzi uczniów.

Jak obecnie rozumiesz Bandhy?

Przedstawię pewien uproszczony obraz. Wyobraź sobie ogrzewany dom, w którym jest dwoje drzwi. Jeśli otworzysz dwoje – ciepło ujdzie z domu, jeśli otworzysz tylko jedno ciepło zacznie uchodzić właśnie przez nie. Jeśli drzwi będą zamknięte – w domu będzie ciepło.

Mówi się, że bandhy są formą blokady, zamknięcia. Najlepiej odczuwaną formą energii jest ciepło. Najwięcej ciepła tracimy przez głowę. Jeśli zamkniesz dżalandharabandhę zatrzymasz ciepło w ciele. Co więcej zbliżając podbródek do mostka, naciskasz na tarczycę, stymulując tym samym jej działanie.

Są pozycje, w czasie wykonywanie których utrzymujemy biodra ponad głową – warto pomyśleć wówczas o użyciu mulabandhy. Z kolei uddijanabandha pomaga w ustabilizowaniu miednicy. Jeśli jedno biodro będzie wyżej – będziesz zabawnie chodził i praktyka będzie mało komfortowa.

Zatrzymanie ciepła w ciele powstrzymuje pasożyty od rozwoju, po prostu jest dla nich za gorąco i opuszczają ciało.

Co myślisz o pochodzeniu serii asztangawinjasy?:

Mam swoją teorię na ten temat. Chodząc z sadhu po górach, odwiedzając położone w nich wioski uzmysłowiłem sobie jedno: tam nie ma lekarzy. Są wioski, w których lekarz pojawia się na dzień lub dwa raz w roku. Wielu indusów i sadhu umiera bardzo młodo z powodu infekcji, szczególnie układu pokarmowego. Wielu z nich nie dożywa trzydziestki. Umierają z powodu pasożytów lub innych chorób brzucha. Z tego co widziałem mędrcy masowali ludziom brzuch, ponieważ jednak nie mogą długo pozostawać w jednym miejscu, zostawiają ludziom pewne proste techniki, proste ćwiczenia, które pomogą im zadbać o siebie pod nieobecność sadhu. Ponieważ dla większości żyjących prosto indusów pozycja lotosu jest bardzo łatwa do wykonania, pokazują im na przykład skłon w lotosie, w którym pięta naciska na brzuch i pewnym sensie masuje narządy wewnętrzne. Dla nich joga jest naprawdę lekarstwem, często jedynym dostępnym lekarstwem.

Wydaje mi się, że Krishanamacharya wybrał się w góry, żeby dowiedzieć się więcej o jodze i spotkać joginów. Ludzie trochę się ich boją – są to potężni, postawni i bardzo sprawni ludzie z dredami i ciałem pokrytym popiołem. Prawdopodobnie Krishnamacharya nauczył się od nich tych prostych metod, połączył je z filozofią.

Potem, kiedy był w Majsurze uczył dzieci. Żeby się utrzymać musiał robić dla maharadży pokazy asan. I to nie byle jakie, tylko takie, które by mu się spodobały. W tamtych czasach w pałacu przebywał rosyjski akrobata, byli też induscy zapaśnicy. Myślę, że Krishnamacharya - sam albo z czyjąś pomocą - połączył różne formy praktyki fizycznej, wypracowując tę metodę praktyki. Był genialny bo połączył oddech z ruchem – oddech jest bardzo ważny, jego forma, tempo odzwierciedlają nasze wzorce zachowania. Pracując z oddechem możemy uwolnić wiele napięć i zmienić pewne wzorce ruchowe.

Jak wrażenie zrobiła na tonie Warszawa?

Nie udało mi się jeszcze wygospodarować czasu na zwiedzanie, ale miasto bardzo mi się podoba. Byłem na Starym Mieście, gdzie w restauracji Namaste zjadłem najlepszy hinduski posiłek w życiu. Polacy okazali się bardzo otwarci, troszczą się o mnie i mi pomagają. Na dworze jest zimno, ale macie bardzo ciepłe serca.

Od strony technicznej - Polacy są wyżsi niż Portugalczycy więc zdarza się, że mam problem z wykonaniem niektórych korekt.

Czy mógłbyś powiedzieć więcej na temat programu warsztatów, które poprowadzisz w Astanga Yoga Studio w Warszawie?

Tak poprowadzę dwa warsztaty. Na pierwszym z nich, który odbędzie się w przyszłym tygodniu, będę chciał nauczyć was podstawowych pojęć i technik, które pozwolą okryć każdą pozycję i właściwy dla danej osoby sposób pracy w tej pozycji. Będę mówił trochę o technice wykonywania pozycji i ustawieniu ciała – ale raczej o intuicyjnym ustawieniu. Lubię uczyć prosto, przedstawiać proste techniki.  Przedstawię metody, które pozwolą odciążyć stawy, uniknąć kontuzji bądź też przyspieszyć proces regeneracji po kontuzji.

Z kolei drugi warsztat poświęcę wygięciom do tyłu. Przedstawię proste techniki, pozwalające w opanowaniu tej grupy pozycji, które pomogą wam odkryć w ciele miejsca, do których można dotrzeć oddechem i sposób, w jaki można do nich dotrzeć oddechem. Oddech odgrywa ważną rolę przy rozciąganiu. Odkrycie swojego własnego sposobu praktyki i zrozumienia swojego wyjątkowego ciała.

 

 

 

 

 

.

Paweł Witkowski INTools