Wywiad z Timem Miller'em

Autor: 
Guy Donahaye
Tłumaczenie: 
Łukasz Przywóski

Wywiad z Timem Millerem został przeprowadzony w dwóch podejściach w 1989 r. w Mysore i w 1990 r. w przez Guy Donahaye’a. Wywiad ten jest częścią książki „Guru Purunima” przygotowywanej dla uczczenia pamięci Sri K. Pattabhi Joisa. Więcej informacji można znaleźć na stronie Guy Donahaye’a: aysnyc.org.

Nota biograficzna: Tim Miller jest certyfikowanym nauczycielem Ashtangi, tytuł ten uzyskał jako pierwszy z zachodnich nauczycieli. Praktykuje jogę od trzydziestu dwóch lat a od dwudziestu ośmiu naucza jej.

CZY MOŻESZ POWIEDZIEĆ CO JAKO PIERWSZE PRZYCIĄGNĘŁO CIĘ DO PRAKTYKI ASHTANGI?

Przeprowadzając się w 1976 r. do Encinitas miałem to szczęście, że było to jedyne miejsce w Ameryce gdzie nauczano Ashtangi. Jej odkrycie zajęło mi ponad rok, kiedy jednak w 1978 r. otworzono w Encinitas Ashtanga Yoga Center okazało się, że mieszkam pół bloku dalej.

Któregoś dnia szedłem sobie ulicą i zobaczyłem stary kościół, który był opuszczony od czasów mojej wprowadzki. Został odmalowany, podwórze zostało uprzątnięte, pojawił się znak z napisem „Ashtanga Yoga Nilayam” i zdjęcie tańczącego hermafrodyty. Powiedziałem sobie „Nooo, wygląda ciekawie” . Na podwórzu stał jakiś gentleman i coś robił, wydaje mi się, że jadł źdźbła trawy czy coś w tym stylu.

Tak więc zatrzymałem się i zacząłem z nim gawędzić. A on zaczął opowiadać mi o jodze, powiedział że Ashtanga to bardzo rzadko spotykany i potężny styl jogi, którego naucza się tylko w kilku miejscach na świecie i że w ciągu dwóch miesięcy sprawi, że stanę się tak giętki jak gimnastyk. Zapytałem go o godziny zajęć i wróciłem, chyba następnego dnia, na popołudniowe zajęcia.

W tamtych czasach pracowałem w szpitalu psychiatrycznym a w czasach studiów miałem pewną styczność z jogą. W oparciu o to ograniczone doświadczenie dawałem lekcje jogi pacjentom w szpitalu. Uzmysławiając sobie, jak niewiele wiem o jodze zacząłem myśleć, że wypróbowanie zajęć jogi byłoby dobrym pomysłem. Odkrycie tego miejsca wydawało się szczęśliwym zbiegiem okoliczności.

Szkoła była raczej prowizoryczna, w budynku nie było prądu więc kiedy przybyłem na zajęcia w środku było ciemno a ludzie zapalali świece i ten gentleman podszedł do mnie i zapytał, czy przyszedłem na zajęcia. A ja nie byłem odpowiednio ubrany, miałem na sobie dżinsy i flanelową koszulę i myślałem, że przyjdę i popatrzę więc starałem się dać wymijającą odpowiedź. Powiedziałem, „No, chyba tak”. I wcale nie miałem tego wówczas na myśli.

Powiedział „OK., chodź tutaj”. Więc poszedłem tam a on zaczął pokazywać mi Powitanie Słońca, które następnie zacząłem robić w dżinsach i flanelowej koszuli. Po kilku powitaniach byłem cały mokry i czułem, że jest mi gorąco. Przeciągnął mnie przez prawie połowę pierwszej serii już za pierwszym razem.

To było niesamowite doświadczenie, naprawdę. Przeniosło mnie w miejsce, które wydawało mi się znane, głębokie i spokojne. Czułem, że jest to coś co już kiedyś robiłem lub też coś, co chcę robić ponownie. Tak więc uzależniłem się od praktyki już od pierwszego dnia i od tego czasu wracałem do szkoły. Miało to miejsce na początku 1978 roku.

W JAKI SPOSÓB ZAINTERESOWAŁEŚ SIĘ NAUKĄ U PATTABHI JOISA?

Hmm, pracowałem z parą amerykańskich nauczycieli, którzy byli uczniami jego syna Manju. Uczyłem się z nimi przez siedem, osiem miesięcy. W końcu uzbierali dostatecznie dużo pieniędzy aby opłacić przylot Pattabhi Joisa i jego żony, Ammy do nas. Po przylocie nauczał w tym małym kościółku przez trzy czy cztery miesiące. Tak więc to on był tym wielkim mędrcem. Czytałem opowieści na temat wschodniej filozofii, mistrzach dalekiego wschodu i słyszałem różne opowieści o tym człowieku. Wydawało mi się, że kiedy przyjedzie pojawi się na środku pokoju w świetlistej aureoli czy coś w tym stylu.

Nie do końca wyglądało to w ten sposób, kiedy otworzył drzwi ubrany w sandały, biały podkoszulek i okulary. Wyglądał dość zwyczajnie aż do momentu, kiedy wszedł do pokoju i zaczął nauczać. Było oczywiste, że nie jest taki zwyczajny. Tak więc ponownie fakt, że byłem w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie był szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Była to jego druga podróż do Ameryki, do Encinitas.

JAK STUDIOWAŁO SIĘ Z PATTABHI JOISEM W TAMTYCH CZASACH?

Kiedy po raz pierwszy uczyłem się u Pattabhi Joisa w 1978 r. jego znajomość języka angielskiego była ograniczona i podczas swoich pierwszych podróży do Ameryki nauczał w stylu Mysore. Mieliśmy pokój o rozsądnych wymiarach i było w nim prawdopodobnie około trzydziestu – trzydziestu pięciu osób praktykujących metodą mysore. Tak więc sam jeden próbował ogarnąć cały pokój i zając się wszystkimi uczniami. Zasadniczo sama jego bliskość, obawa przed byciem skorygowanym skłaniała by w asanie dać z siebie dwieście procent.

W tamtych czasach był bardzo silnym mężczyzną. Zaczął sześćdziesiąty rok życia i jego korekty były bardzo mocne. Mimo że miał dobre poczucie humoru i wydawał się dość pogodny wciąż wzbudzał pewien strach kiedy się zbliżał, co było dość ciekawe.

Uczyłem się wówczas drugiej serii i po zajęciach, po savasanie ustawiał tych ludzi, którzy praktykowali drugą bądź następne serie w okrąg i nauczał nas pranajamy. Tak więc było to dość ciekawe doświadczenie.

Za pierwszym razem usiadł z nami w okręgu, zdjął podkoszulkę i wziął pierwszy głęboki oddech a jego klatka piersiowa napęczniała jak policzki Dizzy Gillespiego podczas gry na trąbce. Dał nam dość ekstremalne wprowadzenie do pranajamy, z długimi zatrzymaniami oddechu, było dużo drżenia i pocenia się, ciekawa sprawa. Ponadto trzy razy w tygodniu dawał lekcje teorii jogi w domu swojego syna, Manju.

Ze względu na ograniczoną znajomość języka angielskiego jego nauki były dość trudne do zrozumienia. Manju próbował przyjąć rolę tłumacza. Wyglądało to tak, że guruji cytował święte pisma, śmiał się, krzyczał i tak na okrągło po czym Manju tłumaczył to w dziesięciu słowach. Było więc oczywiste, że w tłumaczeniu traciliśmy odrobinę z tych nauk.

W czasie tej pierwszej podróży nie poznaliśmy się dobrze. Było mnóstwo uczniów, wielu uczniów, którzy już z nim pracowali podczas jego pierwszego pobytu w stanach parę lat wcześniej – byli tam David Williams i jego ekipa z Maui.

Nie zaprzestawałem praktyki i kiedy ponownie przyjechał do Ameryki w 1980r. spędził kilka miesięcy na Maui. Pojechałem tam i pracowałem z nim ale dopiero w 1982 roku udało mi się zaoszczędzić dostatecznie dużo pieniędzy i wyjechać do Mysore. Miałem wówczas za sobą cztery lata praktyki i nauczyłem się już pierwszych trzech serii i dopiero kiedy pojechałem do Indii udało nam się bliżej poznać.

CZYM RÓŻNIŁA SIĘ SHALA W MYSORE? CZY MÓGŁBYŚ JĄ OPISAĆ?

Po raz pierwszy przyjechałem do Mysore w 1982 roku. Pobyt tam był dla mnie bardzo osobistym doświadczeniem. W tamtych czasach było zaledwie kilku zachodnich uczniów, myślę, że trzech, może czterech obcokrajowców. Zdarzało się, że byłem jedynym zagranicznym studentem na zajęciach. Z drugiej strony spotkałem tam Normana Allena, który był pierwszym zachodnim uczniem Pattabhi Joisa.

Obecnie wygląda to zupełnie inaczej. Teraz jest siedemdziesięciu, siedemdziesięciu pięciu uczniów i długa kolejka do pokoju. Tak więc w tamtych czasach skupiał się na nauczaniu indyjskich uczniów, spośród których wielu zostało skierowanych do niego przez lekarza ze względu na różne problemy zdrowotne, problemy z sercem, cukrzycę, astmę tym podobne rzeczy.

Nie przypominali młodych, atletycznych typów jak ludzie zachodu których widujesz na zajęciach jogi, byli raczej starsi i niekoniecznie tak sprawni. Co więcej ich podejście do jogi nie było – jak by to delikatnie powiedzieć – hm, tak dokładne i pracochłonne jak podejście uczniów z zachodu. Szybko przeskakiwali przez pozycję, byli zabiegani, starali się zmieścić zajęcia przed pracą. Ich sytuacja różniła się od uczniów z zachodu, którzy, uogólniając mieli po jodze cały dzień na dojście do siebie, powrót i ponowną praktykę.

Zostałem w Mysore trzy miesiące. Miałem z Guruji dobre stosunki, doświadczyłem w Indiach przekraczania własnych ograniczeń i byłem przekonany, że po takich doświadczeniach powinienem zacząć uczyć jogi. Tak więc pod koniec pobytu zapytałem Gurujiego czy miałby chęć dać mi certyfikat nauczycielski. Zaczął udzielać wymijających odpowiedzi, ostatecznie jednak zgodził się. Nie byłem wówczas świadom, że do tej pory nigdy nie dał certyfikatu zachodniemu studentowi i dopiero później uświadomiłem sobie znaczenie tego faktu.

CZY PRZESZEDŁEŚ COŚ NA KSZTAŁT EGZAMINU?

Cóż, w certyfikacie jest napisane, że przeszedłem publiczny egzamin ale jedynym zdarzeniem, które przychodzi mi na myśl, a które przypominało egzamin była wystawa jogi w klubie Lion w Mysore. Był to długi pokaz z wykładami i demonstracjami jogi wykonywanymi oddzielnie przez indyjskich mężczyzn o kobiety.

Córka Guruji, Sarawswati, wykonała małą demonstrację. Norman wraz ze swoją dziewczyną Porną wykonali demonstrację po czym ja wykonałem całą trzecią serię Ashtangi prowadzoną przez Gurujiego, który narzucił bardzo szybkie tempo. Wyliczał asanę a ja musiałem nadążyć za jego tempem przed publicznością liczącą ponad trzystu hindusów. Sądzę, że można uznać to za mój egzamin.

CZY UWAŻASZ, ŻE DZISIAJ ATMOSFERA, ENERGIA W POKOJU RÓŻNIĄ SIĘ OD TEGO CO BYŁO KIEDYŚ?

Tak, zdecydowanie energia w shali różni się już choćby ze względu na samą obecność tylu uczniów z zachodu. Myślę, że to właśnie uczniowie z zachodu wyzwolili w Gurujim to co najlepsze jeśli chodzi o przekazywanie nauki. Uczniowie z zachodu są tu wyłącznie dla jogi i mogą poświęcić jej całą swoją energię, zdarza się, że są w swojej praktyce bardzo gorliwi, co odróżnia ich od hindusów, których praktykę obserwowałem podczas mojego pierwszego pobytu w Mysore.

CO JEST ISTOTĄ NAUCZANIA PATTABHI JOISA?

Istotą nauczania Pattabhi Joisa jest – cóż, jest kilka rzeczy, które przychodzą mi na myśl. Jedną z nich jest naturalnie element tapasu – oczyszczenia poprzez ogniste doświadczenie, z pewnością każdy z nas potrzebuje oczyszczenia, chodzi mi jednak o przejście przez ten proces w atmosferze miłości i zabawy. Mimo że guruji jest twardzielem i skłania cię do bardzo, bardzo ciężkiej pracy i intensywnej praktyki to równocześnie prowadzi cię w ciekawe miejsca, nie wszystkie z nich są dobre i miłe, z pewnością jednak są pouczające. Zawsze czułem, że jest obok. Bardzo hojnie okazuje uczniom swoje wsparcie, jest bardzo kochający, interesuje się każdym uczniem.

MÓWIŁEŚ WCZEŚNIEJ O TECHNIKACH JOGI JAKO METODZIE. RÓWNOCZEŚNIE JEDNAK JEST TO PRAKTYKA DUCHOWA. CZY MOŻE BYĆ ZARÓWNO TECHNIKĄ I PRAKTYKĄ DUCHOWĄ? JAKI JEST TWOIM ZDANIEM ZWIĄZEK MIĘDZY NIMI?

Uważam, że joga jest technologią opartą na naukowych podstawach, która podsuwa nam pewne techniki, które pozwalają nam obudzić bądź odkryć w sobie naszą wrodzoną duchowość. Myślę, że u założeń jogi leży przeświadczenie, że jesteśmy z natury istotami duchowymi ale istnieją pewne blokady w postrzeganiu, które uniemożliwiają nam odkrycie tego faktu. Postrzegam jogę jako sposób usunięcia przeszkód w postrzeganiu naszej prawdziwej natury.

Właśnie o tym mówi Patandżali w Joga Sutrach: joga jest powstrzymaniem poruszeń świadomości (YS 1.2 w przekładzie Leona Cyborana). Kiedy do tego dochodzi „wtedy widz utrzymuje się w swojej prawdziwej naturze” (YS 1.3 w przekładzie Leona Cyborana). Tak więc joga służy usunięciu blokad w postrzeganiu nas samych. Jest to naukowa metoda służąca zrozumieniu faktu, że jesteśmy istotami duchowymi. W tym rozumieniu jest to praktyka duchowa.

JEST TO JEDNA Z ZASAD KTÓRĄ GURUJI WCIĄŻ PODKREŚLA WRACAJĄC DO DRUGIEJ JOGA SUTRY. CZY MASZ POMYSŁ DLACZEGO I WŁAŚCIWIE JAK TO SIĘ DZIEJE? CZY POWIEDZIAŁBYŚ, ŻE WŁAŚNIE TA TECHNIKA JOGI ASHTANGA WRAZ Z VINYASĄ SPRAWDZA SIĘ SZCZEGÓLNIE DOBRZE W KONTROLOWANIU ŚWIADOMOŚCI?

Cóż, metoda Ashtangi sprawdziła się doskonale w moim przypadku. Eksperymentowałem trochę z innymi szkołami jogi, aby zobaczyć czego nauczają – w tym również z tymi stylami, które podkreślają technikę jogi, no wiesz, jej biomechanikę. Z pewnością było to ciekawe doświadczenie i nauczyłem się pewnych rzeczy.

To Ashtanga jednak okazała się w moim wypadku najbardziej skuteczną metodą pozwalającą faktycznie pracować nad osiągnięciem stanu zatrzymania poruszeń świadomości. Myślę że powodem jest element oddechu, podkreślenie jego znaczenia w praktyce, faktu, że oddech łączy nas bezpośrednio ze świadomością.

Wiele stosowanych w Ashtandze technik nakierowanych jest na oddech. Jak sprawić by nasze oddychanie stało się bardziej świadome? W Ashtandze dodajemy element dźwięku stosując ujjayi, włączamy element vinyasy, którą można postrzegać jako choreografię ułożoną do oddechu, mamy koncepcję miejsc zakotwiczenia oddechu w postaci band. Skupienie się na oddechu wydaje się być potężną techniką pozwalająca na uspokojenie umysłu. Praktyka ta wpłynęła na moją świadomość znacznie silniej niż inne rzeczy, które robiłem.

KOLEJNĄ Z ZASAD KTÓREJ ZNACZENIE PODKREŚLA GRUJI JEST MODLITWA, PODDANIE SIĘ BOGU. OSOBIŚCIE UWAŻAM TO ZA BARDZO TRUDNE, SĄDZĘ, ŻE BARDZO WIELU LUDZI MA Z TYM PROBLEM PONIEWAŻ NIE MAMY NA ZACHODZIE TAKIEGO POCZUCIA ŁĄCZNOŚCI Z BOGIEM JAK LUDZIE W INDIACH. JAK TO WIDZISZ?

Guruji często powtarza, że Ashtanga jest jogą Patandżalego. W drugim rozdziale Joga Sutr, rozdziale poświęconym praktyce (Sadhana Pada), w pierwszej sutrze Patandżali wskazuje nam trzy składniki gwarantujące sukces w praktyce jogi. Pierwszą rzeczą, o której wspomina jest tapas, oznaczający w dosłownym tłumaczeniu żar, żar w którym spłoną wszelkie nieczystości i w dalszych sutrach mówi, że poprzez tapas oczyszcza się indriye, organy zmysłu co prowadzi do zwiększania umiejętności rozróżniania i autorefleksji.

Drugą kwestią jest svadhyaya (samopoznanie) i powiada, że poprzez poznawanie siebie rozpoznajemy to co określa jako ishta devata – naszą wewnętrzną boskość, naszą własną łączność z czymś boskim, do czego możemy dotrzeć na drodze do samopoznania. Poprzedza to proces oczyszczenia: jest to proces fizycznego oczyszczenia a następnie oczyszczenia psychicznego poprzez samopoznanie, które ostatecznie prowadzi do przekonania, że ma się wsparcie niewidzialnych sił. I że istnieje energia lub istota, znana jako Ivara (najwyższy pan), ten uniwersalny nauczyciel który istnieje i czeka na nas kiedy jesteśmy otwarci na pochodzące od niego wskazówki.

Ostatnia część tego równania Ivara pranidhana oznaczająca dosłownie kłanianie się Bogu i uznanie z szacunkiem i pokorą, że istnieje wieczny nauczyciel działający w naszym imieniu i że sposobem na połączenie z tym nauczycielem jest podporządkowanie się dziedzictwu nauczycieli jogi. Na początku praktyki mówimy „Vande Gurunam Caranaravinde” – kłaniam się do stóp Guru . Guru można rozumieć jako dziedzictwo nauczycieli jogi, którzy przekazali tę wiedzę jako sposób korzystania z nowożytnego nauczania mające na celu pomoc nam połączyć się z tym wiecznym uniwersalnym nauczycielem – isvarą. To nazywali w Mysore Sivą.

Powiadają, że pokora przyciąga to co boskie a egotyzm to odpycha. Myślę, że problemem ludzi zachodu jest niechęć do poddania ego. Przypominam sobie rozmowę, jaką przeprowadziłem kiedyś na ten temat z Joelem Kramerem. Napisał książkę na temat relacji guru uczeń, The Guru Papers. Uogólniając jego punkt widzenia można sprowadzić do przekonania, że nigdy nie powinno się podporządkować drugiej istocie ludzkiej. Zapytałem „Czemu nie”. Odpowiedział „Po co się podporządkowywać?”. Odrzekłem „choćby po to, by zobaczyć jak jest po drugiej stronie podporządkowania się”. Jeśli nigdy się nie poddasz nigdy tam nie trafisz, nigdy nie dowiesz się co jest po drugiej stronie podporządkowania się”

Moje pierwsze podobne doświadczenie miało miejsce wkrótce po pierwszej wizycie gurujiego w Ameryce. Po zajęciach obserwowałem bardziej doświadczonych uczniów wykonujących tradycyjny gest dotknięcia jego stóp, zgodnie z tradycją trzykrotnego dotknięcia jego stóp i posypania sobie powiek pyłem spod jego stop jako wyraz uznania dla guru i zastosowania go do posunięcia naprzód swojego przebudzenia. Jak dla większości ludzi zachodu tak i dla mnie nie wyglądało to zachęcająco.

Wtem, któregoś dnia czułem się bardziej niż zwykle otwarty i być może nieco bardziej wdzięczny więc podszedłem do niego i niezdarnie spróbowałem naśladować innych. I kiedy dotknąłem stóp gurujiego po prostu poczułem jak ogarnia mnie przejmujące uczucie wdzięczności. Spojrzałem w górę ku Gurujiemu a on po prostu szeroko się do mnie uśmiechał i poklepał mnie po plecach i powiedział „ O, bardzo dobrze, bardzo dobrze”. Brzmiało to jak „O, wreszcie zaczynasz łapać o co w tym chodzi”. Właśnie wtedy zacząłem uzmysławiać sobie, że podporządkowanie się ma sens.

CZY POSTRZEGASZ ASHTANGĘ JAKO DUCHOWĄ PRAKTYKĘ?

Tak, jak najbardziej. Postrzegam Ashtangę jako duchową praktykę, było to dla mnie oczywiste już od pierwszego dnia. W pierwszym rozdziale Joga Sutr Patandżali definiuje jogę jako „zatrzymanie poruszeń świadomości” (yogas citta-vrrti-nirodhah). Następnie mówi „widz utrzymuje się w swojej prawdziwej naturze” (tada drastuh svarupe vasthanam- YS 1.3). Doświadczyłem czegoś zbliżonego podczas moich pierwszych zajęć. Poprzez praktykę mój umysł ucichł i gdzieś poza umysłem odkryłem tą obecność, która wydawała się mną bardziej niż cokolwiek innego, był to ten widz, ten zakorzeniony byt, który był jakby treścią mnie i o którym można, jak sądzę, myśleć jak o duchowym mnie.

Paweł Witkowski INTools