Dlaczego Ashtanga?

Autor: 
Artur Wiśniewski

Wiele nieprawdopodobnych zdarzeń musiało zaistnieć w moim życiu, żebym mógł zetknąć się z jogą. Zacząłem, jak pewnie większość, od metody Iyengara. Już po pierwszej sesji prysnęło moje naiwne i niczym niepoparte wyobrażenie, że joga jest spokojnym, powolnym rozciąganiem. Niesamowicie intensywny wysiłek fizyczny, jakiego wcześniej nie doświadczyłem, wywołał rozluźnienie, radość i falę silnych emocji…

Przez wiele miesięcy joga była dla mnie jednocześnie pociągającym wyzwaniem i walką o przeżycie. Ale to właśnie na początku postępy są najszybsze – poprawiała się siła, kondycja, ciało z każdym tygodniem stawało się zauważalnie bardziej elastyczne. Po roku i kilku miesiącach praktyki trafiłem do Ashtanga Yoga Studio. Kilka razy pojawiłem się na PSP (pierwszej serii prowadzonej) i Radek Rychlik powiedział żebym przyszedł na mysore (praktyka własna według wskazówek i z korektami nauczyciela). Moją reakcją był lęk. Od pierwszych zajęć nauczyciel przez cały czas mówił mi co i kiedy mam robić, pokazywał jak to robić. Zwalniało mnie to z myślenia – wystarczyło patrzeć, słuchać i wykonywać polecenia. Już pierwszy mysore mnie zachwycił! Po drugim nie miałem wątpliwości, że jest to praktyka dla mnie.

Ashtanga Vinyasa Yoga w stylu mysore to medytacja w ruchu: praktyka w rytmie własnego oddechu, co pozwala dostosować tępo do możliwości danego dnia i w pełni skoncentrować się na długości, równomierności wdechów i wydechów, pozycjach i przejściach pomiędzy nimi. Przejścia pomiędzy pozycjami są równie ważnym elementem praktyki jak same pozycje, nadają praktyce płynność, wzmacniają siłę, poprawiają kondycję. Sekwencje zostały ułożone tak, aby we właściwej kolejności pobudzać ośrodki energetyczne w naszym ciele i w połączeniu z oddechem ujjayi skutecznie rozgrzewają całe ciało, pojawia się uczucie narastającej energii często nasilone przypływem spontanicznej radości.  Stałe sekwencje  nie uzależniają od nauczyciela, co w różnych momentach wykluczających uczęszczanie na zajęcia pozwala – przy odpowiedniej mobilizacji – na samodzielne kontynuowanie praktyki. I jeszcze jeden aspekt. Od tysięcy lat we wszystkich częściach świata, wszystkich kulturach powstawały religie, którym towarzyszyły rytuały, obrzędy, modlitwy, medytacje. Może gdzieś głęboko w nas istnieje potrzeba czegoś stałego, regularnie powtarzającego się, choć możemy sobie nawet tego nie uświadamiać. Powtarzanie stałej sekwencji – niezależnie od nazwy jaką temu nadamy: rytuał, modlitwa, medytacja lub wszystko razem - może oderwać nas choćby na trochę z pędzącej nie wiadomo po co i gdzie cywilizacji, odciąć od natłoku informacji który osacza nas zewsząd, daje też szansę na wyrwanie się z zamkniętego kręgu codziennych myśli i problemów, wyciszenie i oczyszczenie naszego umysłu, zrobienie miejsca dla czegoś nowego.

Co daje mi ashtanga? Poprawiającą się od lat sprawność fizyczną. Nie jestem już młody, niestety, a mimo to z każdym miesiącem, no może czasem kwartałem, zauważam wzrost elastyczności, siły, wydolności mojego organizmu. Jestem w stanie zrobić rzeczy, które wydawały mi się niemożliwe do wykonania przez zwykłego człowieka. Okazuje się, że powtarzanie tysiące razy powitań słońca, skoku do tyłu i do przodu w pozycjach siedzących przynosi większe efekty niż specjalistyczne przyrządy w siłowniach, do których kiedyś uczęszczałem przez lata chcąc pozbyć się bólu kręgosłupa (pozycja siedząca przez większą część życia) i poprawić nieco kondycję. Ale wtedy często, nawet kilka razy w okresie jesienno-zimowym, zdarzały mi się przeziębienia, grypy, anginy i nierzadko kończyło się to antybiotykiem. W okresie ostatnich kilku lat przeziębiałem się rzadko, nawet nie w każdym roku, a objawy były łagodne, bez wysokiej temperatury i mijały szybko. Od początku praktyki nie mam też problemu z „wagą”. Popołudniowa praktyka, aby mogła być przyjemna, wymusza dyscyplinę w diecie. Uwielbiam smaczne jedzonko i zmysłowe przyjemności które wywołuje! Dbam tylko o to, żeby jeść 5..6 godzin przed praktyką, no i oczywiście z umiarem. Wyliczyłem trzy dla mnie dość wymierne rezultaty praktyki. Ktoś może powiedzieć, że wystarczy biegać 10 kilometrów dziennie codziennie, w lecie i zimie, i osiągnie się podobne efekty. Z pewnością i bieganie daje bliższy kontakt z naturą (jeśli biegamy w lesie czy parku), ale ja wolę jogę.

Nie chcę w ten sposób zachęcać wszystkich do praktyki ashtangi, bo każdy ma inny charakter, inne predyspozycje, inne potrzeby. Ale zachęcam do poszukiwań aż do momentu, gdy możemy powiedzieć: to jest właśnie dla mnie, znalazłem to czego potrzebuję i pozostanie to ze mną na resztę życia – nie muszę szukać dalej, sprawdzać, próbować, porównywać.

Joga to nie osiągnięcie czegokolwiek, wykonanie tej lub innej spektakularnej asany, trudnej sekwencji. Joga to dyscyplina – regularna praktyka tak częsta jak czujemy (ale minimum trzy razy w tygodniu), bez oczekiwań, nastawienia na rezultaty. Joga ma poprawiać nasze samopoczucie: siłę, kondycję, elastyczność, ma wzmacniać energię i poczucie własnej wartości w miarę pojawiania się efektów ciężkiej, systematycznej pracy. Nie powinna być przyczyną bólu, permanentnego zmęczenia, kontuzji z powodu ambicji, ego, narzuconych zasad. W relacjach z bliską osobą też przecież nie nastawiamy się na osiągnięcie konkretnego celu - może tylko na początku, a później zależy nam na przyjemności bycia razem, cieszenia się sobą nawzajem i wspólnymi, drobnymi lub większymi przyjemnościami przez lata…

Namaste,

Artur Wiśniewski

Paweł Witkowski INTools